Wczoraj o świcie czołgi wjechały do Hamy z czterech stron, odcinając mieszkańcom drogę ucieczki. Według władz w Damaszku wojsko miało usunąć barykady w centrum miasta wzniesione przez demonstrantów, którzy od połowy marca domagają się reform i odsunięcia od władzy prezydenta Baszara al Asada. Kiedy żołnierze trafili na opór, zaczęli strzelać do cywilów z broni maszynowej. Tych, którzy próbowali uciec, zabili umiejscowieni na dachach snajperzy.
Ile osób dokładnie zginęło, nie wiadomo. Obrońcy praw człowieka piszą o blisko stu ofiarach śmiertelnych. Liczba ofiar może jednak jeszcze wzrosnąć, bo w szpitalach brakuje krwi i leków, a w mieście odcięto elektryczność i wodę.
Hama jest symbolem walki z reżimem od czasu krwawego stłumienia w 1982 roku powstania zorganizowanego przez islamistów przeciwko ojcu obecnego prezydenta
– Hafezowi el Asadowi. Zginęło wówczas ok. 20 tys. ludzi.
Dotychczas władze starały się unikać konfrontacji w mieście, które jest bastionem sunnitów, bojąc się wybuchu krwawego konfliktu na tle religijnym. Zdaniem analityków wczoraj postanowiły jednak przejść do ofensywy, aby zapobiec eskalacji protestów podczas zaczynającego się dziś ramadanu.