W ostatnich dniach Turcja stała się najbardziej aktywnym graczem na Bliskim Wschodzie: zgodziła się na postawienie u siebie radaru w ramach natowskiej tarczy antyrakietowej, poparła dążenia Palestyńczyków do niepodległości, zapowiedziała eskortowanie statków z pomocą dla Strefy Gazy i zaczęła zacieśniać relacje z Iranem. Ściągnęła przez to na siebie krytykę ze strony Rosji, Izraela i Stanów Zjednoczonych.
Teraz Ankara pogroziła palcem Brukseli i Cyprowi. Wicepremier Besir Atalaj ostrzegł, że jeśli w lipcu 2012 roku rotacyjne przewodnictwo w UE przejmie Cypr, nie zakończywszy wcześniej negocjacji w sprawie podziału wyspy, to jego kraj zamrozi stosunki z Unią Europejską. Oficjalny wniosek o przyjęcie do UE Turcja złożyła prawie ćwierć wieku temu, jednak negocjacje akcesyjne rozpoczęły się dopiero w 2005 roku. Obu stronom udało się przez ten czas zamknąć tylko jeden rozdział z 35. Aż 18 zostało zablokowanych – głównie przez Niemcy, Francję i Cypr. Poparcie Turków dla członkostwa w UE spadło przez te lata z 73 do około 35 procent.
Cypr jest od 1974 roku podzielony na dwie części: grecką Republikę Cypru, która od 2004 roku należy do UE, i turecką, uznawaną jedynie przez władze w Ankarze. Dotychczasowe rozmowy w sprawie zjednoczenia wyspy nie przyniosły rezultatu.
Rokowania stoją w miejscu, bo Turcja nie zgadza się na otwarcie ruchu granicznego dla mieszkańców greckiej części wyspy, a Unia nadal blokuje turecką enklawę.
Jakby tego było mało, między Turcją a Cyprem narasta konflikt o wydobycie gazu spod dna Morza Śródziemnego. Chodzi o eksploatowane już przez Izrael złoża Lewiatan, z których zamierzają czerpać również greccy Cypryjczycy. Jutro na okalających wyspę wodach międzynarodowych pracę ma zacząć przyholowana z izraelskiej strefy przybrzeżnej platforma amerykańskiego koncernu Noble Energy. Zgodę na wiercenia w nowym miejscu koncern dostał od władz w Nikozji – ale ma również aprobatę Waszyngtonu. Szef tureckiej dyplomacji Ahmet Davutoglu określił te plany mianem prowokacji.