Tysiące Greków wyszły na ulice Aten, żeby uczcić 38. rocznicę krwawego stłumienia buntu studentów przez juntę wojskową i przy okazji wyrazić niezadowolenie z pogarszającej się sytuacji ekonomicznej kraju. Przed budynkiem Politechniki, gdzie w 1973 roku junta „czarnych pułkowników" brutalnie rozprawiła się ze strajkującymi studentami, ludzie składali bukiety goździków, by uczcić pamięć zabitych.
Wczorajszy wiec był pierwszą konfrontacją nowego rządu premiera Lukasa Papademosa ze społeczeństwem. Zaledwie dzień wcześniej uzyskał on wotum zaufania w greckim parlamencie i teraz zabiega o przyjęcie nowego pakietu reform, dzięki któremu Grecja dostanie 130 mld z międzynarodowej pomocy mającej uratować ją przed bankructwem.
Lewica i związki zawodowe tradycyjnie wykorzystują rocznicę 17 listopada do antyrządowych demonstracji. Teraz mają dodatkowy pretekst: przestrzec nowe władze przed powtórzeniem błędów poprzednich rządów, których działania doprowadziły Grecję na skraj przepaści.
– Papademos poradzi sobie lepiej, pod warunkiem że zacznie ściągać podatki od najbogatszych. Mam jednak obawy, że zacznie od obcięcia mojej emerytury – powiedział agencji Reuters jeden z demonstrantów, 70-letni Dionisis Samaros.
Lukas Papademos zaczyna z wysokim poparciem społecznym. W powodzenie jego misji ufa 75 procent Greków. Jak mówi „Rz" Matthew Lynn, brytyjski publicysta ekonomiczny, nie wszystko jednak zależy od premiera: – Greckie przedsiębiorstwa muszą popracować nad konkurencyjnością i zwiększeniem eksportu, a obywatele muszą zrozumieć, że państwo działa w dużej mierze dzięki podatkom, których nie chcą płacić. Same unijne pożyczki dobrobytu im nie zagwarantują.