Francja apeluje, by do jej byłej kolonii udali się międzynarodowi obserwatorzy i utworzyli korytarze humanitarne dla cywilów atakowanych przez reżim Baszara Asada. Szef francuskiej dyplomacji Alain Juppé podkreśla, że nie byłaby to interwencja militarna. Przyznaje jednak, że wojsko byłoby potrzebne do ochrony takiej misji.
Propozycje złożone wczoraj na spotkaniu ministrów Ligi Arabskiej w Kairze przypominają scenariusz interwencji w Libii. Francja była pierwszym krajem, który uznał tymczasową Narodową Radę Libijską. Stanęła też na czele misji NATO, która opierając się na rezolucji ONZ, miała bronić cywilów i pilnować przestrzegania strefy zakazu lotów nad Libią. W efekcie osłabiono armię Muammara Kaddafiego, ułatwiając zwycięstwo rebeliantom.
Takiego scenariusza obawiają się teraz Rosja i Chiny, które blokują wszelkie rezolucje w sprawie Syrii. Na razie niechętne są mu też kraje arabskie.
– Jeśli Asad nie przestanie zabijać, ich stanowisko może się zmienić. Liga Arabska, która była do tej pory niewiele znaczącą organizacją, przyjęła wyjątkowo twardą postawę wobec Damaszku – zwraca uwagę Fadi Hakura z brytyjskiego instytutu Chatham House w Londynie.
Liga zawiesiła Syrię w prawach członka i jest o krok od nałożenia na nią sankcji. Wczoraj dała władzom w Damaszku jeden dzień na wpuszczenie arabskich obserwatorów. Ofensywę przeciwko reżimowi Asada prowadzi też sąsiednia Turcja. Zdaniem analityków doszło do wyjątkowej sytuacji, w której interesy krajów zachodnich i muzułmańskich stały się zbieżne. Dlatego międzynarodowa interwencja w Syrii staje się coraz bardziej prawdopodobna. – Mniej chodzi tu o obronę praw człowieka, a bardziej o geopolitykę. Syria jest najbliższym sojusznikiem Iranu. Zachód i kraje arabskie uznały, że obalenie Asada będzie wyjątkową szansą na osłabienie ajatollahów, których wszyscy się boją – uważa Fadi Hakura.