Korespondencja z Abu Zabi
W całym kraju jest mnóstwo narodowych flag, wszędzie emirackie barwy – zieleń, biel, czerń i czerwień. Kulminacją obchodów 40. rocznicy Zjednoczonych Emiratów Arabskich była wielka piątkowa parada na stadionie pod Abu Zabi.
Przez te cztery dekady jedyne w świecie arabskim państwo federacyjne przeszło długą drogę. Od zagubionych na pustyni terenów plemiennych po kraj o jednym z najwyższych PKB na głowę na świecie (ok. 50 tys. dolarów), realizujący śmiałe projekty architektoniczne. Jeszcze w latach 20. ubiegłego wieku w ówczesnym Omanie Traktatowym, quasi-protektoracie brytyjskim, do władzy dochodziło się zabijając brata lub stryja, a w latach 40. handlowano tu jeszcze w najlepsze niewolnikami, głównie z Beludżystanu.
Dla wielu państw azjatyckich i afrykańskich ZEA to sponsor, dawca kredytów i rynek atrakcyjnej pracy. Kilka dni temu na konferencji prasowej dziennikarze z tych krajów pytali z nadzieją szefa MSZ szejka Abdullaha bin Zajeda al Nahjana o emirackie inwestycje. O znaczeniu ledwie 8-milionowej federacji świadczy wsłuchiwanie się w jej opinie dotyczące wydarzeń w Syrii czy Iranie. ZEA zaangażowały się w interwencję przeciwko Kaddafiemu i jako jeden z pierwszych arabskich krajów uznały libijską opozycyjną Tymczasową Radę Narodową.
Atom i woda
Po drugiej stronie Zatoki Perskiej Emiraty, sojusznik Zachodu, mają kłopotliwego sąsiada, Iran, który, jak podkreślają, okupuje ich trzy strategicznie ważne wyspy. Ale jednocześnie to jeden z najważniejszych partnerów handlowych.