Europa, druga po USA potęga militarna świata, może stracić swoją przewagę nad innymi graczami. W 2010 r. wydatki na zbrojenia w 27 krajach należących do Europejskiej Agencji Obrony (państwa UE bez Danii, ale za to z nienależącą do Unii Europejskiej Norwegią) spadły aż o 7 procent. Niektóre kraje, np. Łotwa i Bułgaria, zmniejszyły wydatki aż o jedną czwartą.
– Ten trend z pewnością się utrzyma. A to oznacza, że Europa będzie się coraz mniej liczyć na arenie międzynarodowej i nie będzie w stanie skutecznie walczyć o swoje interesy. Także dyplomatycznie, bo dyplomacja jest wtedy skuteczna, kiedy stoi za nią silna armia – mówi „Rz" prof. Julian Lindley-French, ekspert m.in. Brytyjskiej Akademii Obrony.
Kraje UE nie są praktycznie w stanie przeprowadzić samodzielnie poważnej misji wojskowej bez wsparcia USA. Obnażyła to niezbyt wymagająca operacja w Libii. Chociaż Francja i Wielka Brytania miały wziąć na siebie główny ciężar, musiały polegać na amerykańskim wywiadzie, samolotach bezzałogowych i latających tankowcach. Słabość Europy ukazuje również projekt natowskiej tarczy antyrakietowej. Jak mówi „Rz" wysoki rangą przedstawiciel władz USA, większość europejskich sojuszników nie ma nic do zaoferowania przy budowie zintegrowanego systemu antyrakietowego.
Cięcia w Europie są tym bardziej niepokojące, że Chiny i Rosja od co najmniej dekady systematycznie zwiększają swoje budżety wojskowe i unowocześniają uzbrojenie. Podobnie postępują Indie i Brazylia. To głównie dzięki tym krajom ogólne wydatki na zbrojenia na świecie rosną.
Kraje UE próbują się ratować, podpisując porozumienia o dzieleniu się swoimi zasobami i wspólnym inwestowaniu w uzbrojenie. Do niedawna unikano takich rozwiązań, obawiając się utraty suwerenności. Efektem takich umów jest bowiem uzależnienie od sił zbrojnych innego kraju. W lecie państwa należące do Europejskiej Agencji Obrony zdecydowały, że będą wspólnie dzierżawić miejsca na satelitach, rozwijać inteligentną amunicję i prowadzić wspólne programy szkolenia pilotów.