Po raz pierwszy od powstania Unii Europejskiej możliwy wydaje się jej rozpad – ostrzegał wczoraj w Strasburgu Martin Schulz, który zastąpił Jerzego Buzka na stanowisku szefa Parlamentu Europejskiego. – Przez ciągłe zwoływanie szczytów i zbyt częste spotkania szefów rządów Parlament Europejski,  jedyny bezpośrednio wybierany organ wspólnotowy,  jest w znacznej mierze wykluczony z procesów decyzyjnych – dodał.  56-letni niemiecki socjalista, znany z wybuchowego temperamentu i oskarżany o arogancję, zapowiedział, że pod jego kierownictwem PE nie będzie się temu bezczynnie przyglądał. Chce aktywnie uczestniczyć w walce z kryzysem gospodarczym.

Dziś największym wyzwaniem dla Unii i dla Parlamentu Europejskiego jest pakt fiskalny. Schulz obiecuje zrobić wszystko, by w ostatecznych zapisach nie pominięto instytucji wspólnotowych. – Formalnie Parlament w procesie negocjacji jest tylko obserwatorem. Schulz będzie się więc musiał odwołać do nieformalnych, medialnych działań. Zobaczymy, czy da to efekt – mówi „Rz" Jacek Saryusz-Wolski, eurodeputowany PO. Schulz obiecuje walczyć o obecność swojej instytucji i mówi o konkurowaniu  z Radą, czyli z unijnymi rządami, ale w przemówieniu nie wspomniał o próbach podziału UE, którym sprzeciwia się Polska. Nasz postulat uczestnictwa krajów spoza strefy euro w euroszczytach go nie interesuje. – Zapytałem go o problem krajów spoza strefy euro na spotkaniu z frakcją chadecką. Pominął to milczeniem – mówi Saryusz-Wolski.

Na razie nie ma żadnych powodów do myślenia, że Schulz uważa tę sprawę za istotną. Problemem szefa PE jest ograniczony zakres jego władzy. – Jeśli porównywać to z polskimi realiami, to mamy do czynienia raczej z szefem samorządu uczniowskiego niż z prezesem Rady Ministrów – mówi Piotr Kaczyński, ekspert brukselskiego ośrodka CEPS. Chodzi nie o wagę instytucji, ale sposób zarządzania. Szef PE, jak zauważa Kaczyński, to primus inter pares – pierwszy wśród równych. W przeciwieństwie do marszałka Sejmu nie ma możliwości zablokowania czy przyspieszenia jakiejkolwiek procedury legislacyjnej. – On nie ma roli politycznej. Bo w PE działa zasada konsensusu między czterema największymi grupami politycznymi – zauważa Kaczyński.

Schulz jest wytworem polityki europejskiej. W niemieckiej nie zrobił kariery, był tylko burmistrzem liczącego niespełna 40 tys. mieszkańców Würselen. W Parlamencie Europejskim od 1994 roku, piął się po szczeblach kariery we frakcji socjalistycznej. Pomogły mu wyraziste wystąpienia, a także Silvio Berlusconi, który w czasie debaty o Włoszech w 2003 roku krytykującemu go Schulzowi zaproponował rolę kapo we włoskim serialu. Ten skandal uczynił niemieckiego polityka z dnia na dzień sławnym. Co nie znaczy, że powszechnie lubianym.

We wczorajszym głosowaniu  poparło go tylko 387 z 699 obecnych na sali posłów. To oznacza, że nie głosowali na niego wszyscy chadecy, choć dwie wielkie grupy polityczne 2,5 roku temu obiecały sobie wzajemne poparcie: najpierw dla Buzka, teraz dla Schulza. Widać też z tego, że nie zyskał znaczącego poparcia w innych grupach.  Jerzy Buzek 2,5 roku temu dostał 555 głosów.