Obniżając w piątek rating Francji do AA+, agencja S&P wkroczyła do kampanii wyborczej, dając konkurentom prezydenta lepszy oręż niż domniemane afery korupcyjne czy mające zrazić konserwatywny elektorat insynuacje, że Nicolas Sarkozy pozwoli na małżeństwa gejów.
– Wszyscy kandydaci będą to wykorzystywać, ale nie każdy z tym samym poczuciem odpowiedzialności – ocenia w rozmowie z „Rz" prof. Georges Mink. Zmasowany ogień opozycji prawdopodobnie odbije się na notowaniach Sarkozy'ego, ale mamy jeszcze około 100 dni do wyborów i wiele może się zmienić – dodaje francuski politolog.
Zdegradowano nie Francję, ale jej prawicowy rząd i prezydenta – twierdzą socjaliści
Według prawicowych komentatorów socjaliści powinni byli odśpiewać „Międzynarodówkę" pod siedzibą S&P. Ich kandydat Francois Hollande, faworyt wyborów zaplanowanych na 22 kwietnia i 6 maja, według opublikowanego wczoraj sondażu Ipsos może liczyć w pierwszej turze na 29 proc. głosów wobec 23 proc. Sarkozy'ego. Pierwszy ogłosił, że prezydent przegrał bitwę o trzy A.
– Zdegradowano nie Francję, ale konkretną politykę, konkretną strategię, konkretną ekipę, konkretny rząd, konkretnego prezydenta – grzmiał socjalista. Premier Francois Fillon zaproponował mu, by poddał ocenie S&P własny program gospodarczy, a minister obrony Gérard Longuet porównał socjalistę do włoskiego kapitana, który wprowadził wycieczkowiec „Costa Concordia" na skały.