Wszystko zaczęło się od pozwu, który dwie mieszkanki małego hrabstwa Forsyth w Karolinie Północnej skierowały przeciwko lokalnym władzom, zarzucając im dyskryminację religijną. Miała ona polegać na tym, że modlitwy, które odmawiano przed każdym spotkaniem rady samorządu, były zwykle prowadzone przez chrześcijańskich duchownych.
Sąd pierwszej instancji policzył, że w trzech czwartych modlitw rzeczywiście były odniesienia do Jezusa. A to – jego zdaniem – świadczy o faworyzowaniu jednej religii. Sędzia nie wziął pod uwagę faktu, że ponad 90 proc. mieszkańców hrabstwa to chrześcijanie, ani tego, że do poprowadzenia wspólnej modlitwy byli zapraszani również imamowie i rabini.
Sprawę podchwyciły media i organizacje na rzecz rozdziału Kościoła od państwa. W rezultacie po pięciu latach kosztownego procesu, na który organizacje z obu stron wydały kilkaset tysięcy dolarów, sąd apelacyjny wydał wyrok, w którym stwierdził, że modlitwa była niekonstytucyjna. Narusza bowiem pierwszą poprawkę do konstytucji USA mówiącą o zakazie „stanowienia praw wprowadzających religię lub zabraniających swobodnego wykonywania praktyk religijnych". Jednocześnie trybunał stwierdził, że modlitwa może być nadal odmawiana, ale tylko jeśli będzie bezwyznaniowa i nie będzie zawierała odniesień do Chrystusa. Organy samorządowe zostały nawet zobowiązane do monitorowania modlitw, by w porę wyłapać jej ewentualny wyznaniowy charakter.
– To zła wiadomość dla wolności religijnej w Ameryce – komentował pastor Steve Corts, prezes Partnerstwa dla Wolności Religijnej, organizacji wspierającej w procesie władze hrabstwa. – Sąd ukarał nasze hrabstwo za to, że jesteśmy w większości chrześcijanami – dodał.