Były wiceprezydent Joseph R. Biden jr., znany jako Joe, od miesięcy przymierza się do wyścigu prezydenckiego 2020. Jeździ po kraju, spotyka się z wyborcami, rozmawia ze sponsorami politycznymi i organizuje sztab wyborczy. Zapowiada, że już za kilka tygodni będzie potrzebował ich wsparcia, ale przesuwa ostateczną decyzję o rozpoczęciu kampanii.
W ubiegłym tygodniu walka wyborcza dopadła go jednak sama, gdy grupa kobiet oskarżyła go o niestosowny i sprawiający im dyskomfort kontakt fizyczny. Chodziło o pocałunek na włosach Lucy Flores, byłej posłanki stanowej z Nevady, ocieranie nosa o nos, które wprawiło w zakłopotanie Amy Lappos, byłą asystentkę kongresmena Jima Himesa, czy „zbyt długie uściski", na które skarżyła się studentka Caitlyn Caruso.
Na oczach Amerykanów rozpętał się kilkudniowy kryzys polityczny, na który Biden nie był przygotowany, bo nie ma jeszcze skompletowanego sztabu wyborczego. Wydał trzy oświadczenia i opublikował nagranie wideo. „Ani razu, moim zdaniem, nie zachowałem się niestosownie. Jeżeli tak zostało to odebrane, to z szacunkiem wysłucham uwag i będę bardziej uważał na przestrzeń osobistą ludzi, z którymi mam do czynienia" – napisał w oświadczeniu.
Krytykowane zachowanie Bidena dalekie jest od tych, o jakie oskarżeni zostali np. producent filmowy Harvey Weinstein. Biden znany jest z tego, że nie poprzestaje na kurtuazyjnym i dyplomatycznym podaniu ręki. Do tej pory jednak jego uściski nieuznawane były za niestosowne, choć z jego ckliwości, łez ronionych w ważnych momentach i tendencji do przesadzonego kontaktu fizycznego robiono sobie żarty w programach satyrycznych i opowiadano w Waszyngtonie przez lata jego kilkudziesięcioletniej kariery politycznej.
Teraz jednak, w dobie #MeToo, gdy Ameryka z uwagą śledzi ruchy mężczyzn na stanowiskach i mierzy ich odległość od ogólnie przyjętych granic, skandal obyczajowy, który wybuchł wokół Joe Bidena w ubiegłym tygodniu, może odbić się na jego kampanii wyborczej. „Demokraci boją się wprowadzić do Białego Domu kogoś, kto na swoim koncie ma oskarżenia o nieetyczne zachowanie. Mogą mieć w tej kwestii wysokie wymagania w stosunku do kandydatów" – powiedział cytowany przez „Time" strateg polityczny.