Zgodnie z planem specjalnego wysłannika ONZ i Ligi Arabskiej Kofiego Annana reżim Baszara Asada miał we wtorek wstrzymać pacyfikację miast i rozpocząć wycofywanie z nich wojsk. 48 godzin później powinno wejść w życie zawieszenie broni.
Nic nie wskazywało jednak, by syryjska armia i powstańcy z Wolnej Armii Syryjskiej szykowali się do zaprzestania walk. W czasie weekendu w zaciekłych starciach zginęło 180 osób. Wojska reżimu po raz pierwszy otworzyły ogień w stronę uciekinierów, którzy przekroczyli już granicę z Turcją. Wywołało to stanowczą reakcję władz w Ankarze, które wezwały syryjskiego chargé d'affaires i zażądały natychmiastowego wstrzymania takich ataków. Kofi Annan zaapelował do syryjskich władz o respektowanie porozumienia. – Przypominam o obowiązku przestrzegania przyjętych zobowiązań – mówił były sekretarz generalny ONZ.
Jedynym krajem, który może skłonić Baszara Asada do ustępstw, jest Rosja
Reżim Asada w niedzielę dał do zrozumienia, że może nie respektować planu pokojowego, który miał zakończyć rozlew krwi. Damaszek zażądał pisemnych gwarancji od rebeliantów, że powstrzymają się od ataków, a od krajów ościennych, że zaprzestaną uzbrajania powstańców. Zdaniem władz w Damaszku powstańcy mogą wykorzystać zawieszenie broni do przegrupowania sił i wznowienia ofensywy. Wolna Armia Syryjska, która od kilku miesięcy stawia opór ofensywie wojsk rządowych, zapowiedziała, że będzie respektować zawieszenie broni, jeśli siły reżimu wstrzymają ogień.
– Szanse na to, że ten reżim będzie przestrzegał jakichkolwiek porozumień, są nikłe. Klan Asadów jest przekonany o swojej bezkarności, bo upadek reżimu miałby nieobliczalne skutki dla całego regionu. Poza tym cały czas czuje poparcie sojuszników: jednego o globalnych wpływach, czyli Rosji, i regionalnego gracza, czyli Iranu – mówi „Rz" dr Ahmet Alibasić z Uniwersytetu w Sarajewie.