Po raz pierwszy też skazańca pozbawiono w tym stanie życia za pomocą tylko jednej substancji, a nie jak dotychczas zabójczego koktajlu trzech leków.
Yokamon Laneal Hearn został skazany za zamordowanie w Dallas w 1998 roku maklera giełdowego Franka Meziere'a. Zgon 33-letniego skazańca stwierdzono dopiero 25 minut po zaaplikowaniu trucizny. Do egzekucji użyto tym razem jednego środka – pentobarbitalu. Używany jest zwykle do usypiania zwierząt, ale zastosowanie go na ludziach budzi kontrowersje nie tylko wśród przeciwników kary śmierci. Jego aplikowaniem zajmują się bowiem podczas egzekucji osoby niemające wykształcenia medycznego. Przeciwnicy kary śmierci argumentują, że ten sposób pozbawiania życia może narażać skazańców na dodatkowe cierpienia.
Hearn bez wątpienia nie należał do ludzi świętych. Przed zabiciem maklera dziesięcioma strzałami w głowę miał na swoim koncie długą listę przestępstw z włamaniami, napaścią na tle seksualnym i rozbojami włącznie. Jego prawnicy, a także przeciwnicy kary śmierci twierdzili jednak, że ich klient cierpi na wrodzone zaburzenia psychiczne i neurologiczne, spowodowane alkoholizmem matki, która piła w czasie ciąży. Kolejne apelacje, włącznie z ostatnią na trzy godziny przed egzekucją, były jednak odrzucane.
Powodem wprowadzenia nowego protokołu dokonywania egzekucji były problemy ze zdobyciem leków używanych do tej pory w trójskładnikowych koktajlach przy uśmiercaniu skazańców. Brak specyfików doprowadził już dwa lata temu do zawieszenia egzekucji w kilku stanach USA. W Oklahomie doszło do sytuacji, którą media porównywały do rosyjskiej ruletki. Stan dysponował tylko jedną dawką tiopenalu sodu, którego zadaniem jest wprowadzenie skazańca w stan nieświadomości na chwilę przed wstrzyknięciem dwóch innych środków powodujących kolejno zwiotczenie mięśni i ustanie akcji serca. Urzędnicy musieli więc zdecydować, którego ze skazańców uśmiercić w pierwszej kolejności, a któremu przedłużyć życie. Producenci leków w USA nie kwapią się z dostarczaniem specyfików do więzień w obawie przed pogorszeniem wizerunku.
Korespondencja z Nowego Jorku