O rzekomym zamachu na ówczesnego premiera, a dziś prezydenta Rosji Władimira Putina, do którego miało dojść w marcu w Moskwie, znów zrobiło się głośno. Służba Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) kończy dochodzenie w tej sprawie. Materiały śledztwa zostaną przekazane sądowi. O ewentualnej ekstradycji dwóch oskarżonych o próbę ataku na rosyjskiego przywódcę, Czeczena Adama Osmajewa i obywatela Kazachstanu Ilję Pijanzina, zadecydują sędziowie w ukraińskiej Odessie.
Jest to na rękę oskarżonym, ponieważ boją się trafić do Rosji. Być może dlatego chętnie współpracowali z ukraińskimi służbami. „A jeśli Adam Osmajew udowodni przed ukraińskim sądem, że w jego kraju grozi mu realne niebezpieczeństwo, ma szanse otrzymać azyl na Ukrainie" – pisał rosyjski dziennik „Kommiersant".
O tym, że terroryści z Czeczenii szykowali zamach na Putina, poinformował na tydzień przed wyborami prezydenckimi, 4 marca, program pierwszy rosyjskiej telewizji Pierwyj Kanał. Podał, że do zamachu z użyciem materiałów wybuchowych miało dojść tuż po wyborach. Domniemani zamachowcy przylecieli do Odessy ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Planowali zdetonować bombę w pobliżu Prospektu Kutuzowskiego w Moskwie podczas przejazdu kolumny samochodowej z ówczesnym premierem Putinem.
I choć Osmajew i Pijanzin według doniesień ukraińskich i rosyjskich specsłużb przyznali się do winy, w wersję, że ktoś chciał zabić Putina tuż przed wyborami, nadal wielu nie wierzy.
„Trudno uwierzyć w to, że jakichś dwóch chłopów, w przerwie między spożywaniem słoniny i pierogów, coś takiego wykombinowało. Poważny spisek wymaga stworzenia grup bojowych, ustalenia trasy i miejsca przejazdu, werbowania sojuszników. To wielomiesięczna praca i duże pieniądze" – mówił „Kommiersantowi" Giennadij Gudkow z partii Sprawiedliwa Rosja. Jest przekonany, że doniesienia o zamachu nie miały wpływu na poparcie Putina w wyborach prezydenckich.