Jest to mocny sygnał dla Europy i dla naszej gotowości przezwyciężenia kryzysu zadłużenia – tej treści oświadczenie rozesłał po całym świecie szef niemieckiego MSZ Guido Westerwelle tuż po przyjęciu na początku tygodnia przez francuskie Zgromadzenie Narodowe paktu fiskalnego. Natychmiastowa reakcja Berlina świadczy o wielkim zadowoleniu z takiego obrotu sprawy w stolicy Niemiec.
Pamięta się tam nie tak dawne wypowiedzi Francois Hollande'a, który domagał się modyfikacji rygorystycznych zapisów paktu nakładającego na państwa go przyjmujące ścisły gorset dyscypliny budżetowej. Żądanie renegocjacji paktu stało się jednym z motywów jego kampanii wyborczej jako sprzeciw wobec polityki oszczędnościowej „a la Merkel". Udowadniał, że nie jest gotów zaakceptować dominacji UE nad budżetami państw członkowskich w taki sposób, jak to zaproponował Berlin.
Nic z tego nie wyszło i po zwycięstwie Francois Hollande zmuszony był zmienić zdanie, opowiadając się w końcu za paktem fiskalnym.
Wygrała Merkel
W Paryżu przyjęcie paktu uznano za sukces nowego prezydenta nie dlatego, że wprowadza oszczędności, ale z tego powodu, że udało się uzyskać większość w parlamencie głosami samych lewicowych deputowanych. Sprzeciw wobec paktu zarówno w szeregach rządzącej partii socjalistycznej, jak i Zielonych, nie mówiąc już o skrajnej lewicy, stawiał prezydenta Hollande'a w niekorzystnej sytuacji przed przyszłotygodniowym szczytem UE.
Pakt zawiera tzw. złotą regułę, według której dozwolony roczny deficyt strukturalny nie może przekraczać 0,5 proc. nominalnego PKB. Przekroczenie pociąga za sobą automatyczne dotkliwe kary. Budzi to niejako oczywiste zastrzeżenia francuskiej lewicy. Podobnie jak i fakt, że pakt fiskalny pochodzi z epoki Merkozy (Merkel–Sarkozy).