6 listopada mieszkańcy Złotego Stanu będą decydować nie tylko o tym, kto przez kolejne cztery lata będzie kierować krajem. Przy urnach wyborcy będą mieli też szansę wypowiedzieć się m.in. na temat tzw. Propozycji 34. Zakłada ona zastąpienie kary śmierci – na której wykonanie oczekuje obecnie w tym stanie 725 skazańców – dożywociem bez możliwości przedterminowego zwolnienia. W ten sposób Kalifornia dołączyłaby do grona 17 stanów, w których nie ma kary głównej. I choć na razie sondaże wskazują, że zwolennicy dożywocia są w mniejszości, to gorąca debata na ten temat dopiero się rozkręca.
300 milionów
Jedną z dwóch najważniejszych twarzy kampanii na „tak" jest Jeanne Woodford, była dyrektor więzienia w San Quentin, gdzie mieści się największy w Ameryce oddział dla skazańców oczekujących na egzekucję. Drugą jest Gil Garcetti, który w latach 1992–2000 był prokuratorem okręgowym w Los Angeles i sam odpowiada za wysłanie do cel śmierci dziesiątek osób.
– Żeby od razu było jasne, to nie jest tak, że jestem moralnie przeciwny stosowaniu tej kary – mówi w rozmowie z „Rz" Garcetti. – Na zmianę mojego stanowiska w tej sprawie wpłynęły głównie wychodzące na jaw pomyłki sądowe oraz koszty. Co rusz słyszymy o zwolnieniach nauczycieli, a okazuje się, że każdego roku nasz stan wyrzuca w błoto 184 miliony dolarów na system, który nie działa. To niedopuszczalne.
Gdy prokurator domaga się kary śmierci, proces kosztuje aż milion dolarów więcej niż proces, którego stawką jest dożywocie
Kwota, którą wymienia Garcetti, pochodzi z raportu przygotowanego rok temu m.in. przez prof. Paulę Mitchell z Wydziału Prawa Uniwersytetu Loyola Marymont. Centralnym punktem raportu jest kwota 4,6 miliarda dolarów, jakie stan wydać miał od 1978 roku na utrzymanie całego aparatu obsługującego karę śmierci – procesy, utrzymanie cel śmierci i skomplikowane – a także niezwykle kosztowne – apelacje. Innymi słowy, Kalifornia miałaby zaoszczędzić przez ostatnie trzy dekady 4,6 mld dolarów, gdyby mordercy skazywani byli na dożywocie, a nie na szafot.