Rz: Unia Europejska w białoruskich mediach państwowych jest przedstawiana jako kolos na glinianych nogach. Ale sondaż NISEPI pokazuje, że więcej Białorusinów chciałoby integrować się z UE niż z oficjalnym sojusznikiem, jakim jest Rosja. Na czym polega ten fenomen?
Aleksander Kłaskouski:
To jest efekt powiększającego się rozdźwięku między społeczeństwem a władzą. Media państwowe ciągle straszą obywateli Grecją i innymi problemami, z jakimi boryka się UE. Ludzie znają jednak swoją prawdę. Jeżdżąc do białostockich czy wileńskich hipermarketów zauważają, że towary tam są o wiele tańsze niż na Białorusi. Podróżowanie do sąsiadujących z Białorusią krajów UE w celu robienia zakupów stało się jednym z ważniejszych sposobów oszczędzania dla Białorusinów. Wobec tego, gdy słyszą w telewizji o kryzysie w UE, odnoszą się do tego przekazu z niedowierzaniem.
Ale UE rzeczywiście boryka się z poważnymi problemami.
W porównaniu ze stanem białoruskiej gospodarki i białoruskim standardem życia nie wydają się one tak straszne, jak próbuje to przedstawić władza i jej propaganda. Punktem zwrotnym, jeśli chodzi o wzrost nastrojów proeuro- pejskich stało się ochłodzenie stosunków między oficjalnym Mińskiem i Zachodem po wyborach prezydenckich 2010 r. Mszcząc się za sankcje propaganda mocno przesa- dziła w oczernianiu Zachodu. Tym większy okazał się kontrast między tym, co Białorusini mogą zobaczyć w telewizorze i tym, co widzą za granicą. Władza to doskonale rozumie i wstrzymuje wprowadzenie małego ruchu granicznego z Polską i Litwą.