- Oczekiwanie Camerona, że inne kraje zgodzą się na renegocjacje traktatów, jest nierealistyczne. Lepiej niech Wielka Brytania zdecyduje w referendum, niż ma się ciągle wahać i hamletyzować – mówi „Rz" Jacek Saryusz-Wolski, eurodeputowany PO.
Brytyjski premier wygłosił wczoraj rano w Londynie długo zapowiadane przemówienie na temat miejsca Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. Zgodnie z oczekiwaniami postulował w nim zmiany traktatowe, które pozwoliłyby jego krajowi nie tylko na usunięcie się z głównego nurtu przyszłych etapów integracji.
Cofanie wskazówek
Cameron chce przede wszystkim cofnięcia zegara i wypowiedzenia już istniejących zobowiązań. Zainteresowany jest wyłącznie wspólnym rynkiem i niczym więcej.
– Dokończenie budowy wspólnego rynku nie wymaga harmonizacji przepisów w innych dziedzinach. Nie trzeba w tym celu ustalać wspólnych zasad dotyczących godzin pracy – argumentował Cameron. Nie chce wspólnych przepisów w dziedzinie polityki socjalnej, próbuje tez zrezygnować z części zobowiązań dotyczących wymiaru sprawiedliwości. Dopiero wtedy, gdy Brytyjczycy zorientują się, czy mogą uzyskać koncesje, zostanie zorganizowane referendum za lub przeciw członkostwa tego kraju w UE. – Będzie ono elementem kolejnego manifestu konserwatystów do zrealizowania po wyborach – powiedział Cameron. W praktyce więc referendum odbędzie się między 2015 a 2017 rokiem, pod warunkiem że rząd będą wtedy znów tworzyć torysi.
Drugi czerwony dywan
Brytyjski premier mówi innym w UE: – „droga wolna". Cameron kibicuje głębszej integracji strefy euro i zgadza się z niektórymi politykami, że będzie to wymagało zmiany unijnych traktatów. Chce wykorzystać okazję i poprosić wtedy o zmianę statusu Wielkiej Brytanii i gwarancje pozostawienia jej autonomii na przyszłość. Cameron sądzi, że Unia powinna być właśnie taką wspólnotą a'la carte: wielu zasad i prędkości.