Cele tamtej rewolucji nie zostały osiągnięte – uważa opozycja. A przywódcy młodzieży, która była najbardziej widoczna podczas demonstracji na początku 2011 roku, mówią o ukradzionej rewolucji. Ukradzionej przez Bractwo Muzułmańskie, które też w niej uczestniczyło, ale nie rzucało się w oczy, a teraz ma w rękach całą władzę.
– Sytuacja jest bardzo niestabilna, nie jest jasne, kto wygrał, a kto przegrał. Nawet Hosni Mubarak jeszcze do końca nie przegrał, ma wznowiony proces. Bractwo próbuje ukraść rewolucję, mówiąc Amerykanom, że tylko ono może zapewnić realizację ich interesów w regionie. Ale jego rządy to ciąg niepowodzeń, czas narastania kryzysu ekonomicznego i radykalizowania się nastrojów – skomentował dla „Rz" politolog Said Sadek, profesor Amerykańskiego Uniwersytetu w Kairze.
W piątek, jak dwa lata temu, plac Tahrir w Kairze ma się zapełnić tysiącami ludzi. Może być niespokojnie. Rządzący islamiści nie wyprowadzą swoich zwolenników na ulice, obawiając się starć. Rzecznik prezydenta Mohameda Mursiego, Jaser Ali, nawoływał, by protest nie przerodził się w podpalanie budynków i niszczenie własności publicznej.
Bractwo i jego Partia Wolności i Sprawiedliwości w przeddzień rocznicy robiły wszystko, by zyskać przychylność Egipcjan, zwłaszcza tych najuboższych, podstawowego elektoratu. – Naszej partii udało się poprawić jakość i zwiększyć ilość chleba w Kairze i na prowincji, dzięki pomocy piekarni sił zbrojnych – mówił jeden z liderów ugrupowania politycznego Bractwa Muzułmańskiego. Bliskie związki islamistów z armią, która była podporą dyktatury Mubaraka, niepokoją opozycję. W grudniu protestowała ona przeciw nowej konstytucji, bo nie gwarantuje ona ich zdaniem w wystarczający sposób praw człowieka.
Najradykalniejsze organizacje opozycyjne wprost wezwały do drugiej rewolucji, która miałaby odsunąć od władzy Mursiego. Inne, w tym największa Narodowy Front Ocalenia, ograniczają się do żądań przyspieszenia reform i „spełnienia celów rewolucji".