Ćwierć wieku od masakry na placu Niebiańskiego Spokoju Unia Europejska i Stany Zjednoczone zastanawiają się, czy utrzymywanie przez tyle lat embarga na dostawy broni do Chin nie było strzałem do własnej bramki. Obowiązujące wciąż restrykcje zdopingowały bowiem Pekin do zbudowania przemysłu zbrojeniowego na światowym poziomie i sprzedaży jego wyrobów reżimom, które z pewnością nie są przyjazne dla Zachodu.
W ubiegłym roku Chińska Republika Ludowa po raz pierwszy dołączyła do elitarnego grona pięciu największych eksporterów broni na świecie, wyrzucając z tego klubu Wielką Brytanię – podał niedawno sztokholmski instytut SIPRI. Tylko w minionych czterech latach sprzedaż chińskiej broni konwencjonalnej skoczyła aż o 162 proc.
– W oczach wielu krajów Chiny mają spore atuty wobec dostawców z USA czy Europy Zachodniej. Ceny broni są dużo niższe, jej jakość niewiele gorsza, a Pekin nigdy się nie pyta, jak będzie użyta – mówi „Rz" Paul Cornish z Królewskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych w Londynie.
I rzeczywiście, niewielu klientów Chin można zaliczyć do grona wzorowych demokracji przestrzegających prawo międzynarodowe. Największymi są Pakistan i Birma, a także Wenezuela, Algieria i Maroko. Szerokim strumieniem chińska broń wlewa się do Afryki. Jeszcze w 1996 roku stanowiła zaledwie 3 proc. uzbrojenia dostarczonego na Czarny Ląd, a dziś przejęła już 25 proc. udziałów. To jednak dane oficjalne, które nie odzwierciedlają całej prawdy.
Chińską broń znaleziono w wielu miejscach, gdzie ze względu na obowiązujące embargo nie powinno jej być: w Somalii, Darfurze, Zimbabwe. Pekin się broni, twierdząc, że dostarcza sprzęt wojskowy zgodnie z regułami prawa międzynarodowego, ale potem nie ma już wpływu na to, kto będzie jego ostatecznym odbiorcą.