- Nie zgodzę się na żadne ograniczenia na naszych autostradach - w ten sposób minister transportu Peter Ramsauer uciął wszelkie spekulacje na ten temat. Była to odpowiedź na pomysł szefa SPD Sigmara Gabriela, który zaproponował na łamach prasy wprowadzenie maksymalnej szybkości na poziomie 120 km na godzinę.
Niemcy są jedynym krajem w Europie gdzie na większości autostrad nie ma żadnych ograniczeń szybkości. Dotyczy to ok. 60 proc. z 12,8 tys. km niemieckich autostrad. Na pozostałej części obowiązuje limit 120 lub 130 km. na godzinę. A to ze względów bezpieczeństwa gdyż wiele niemieckich autostrad jest w nie najlepszej kondycji. Są też często remontowane i wtedy ruch na nich odbywa się w żółwim tempie. Argumenty za ograniczeniem szybkości pojawiają się w Niemczech po raz kolejny. Według niektórych opinii limit spowodowałby nie tylko zmniejszenie emisji CO 2 ale i przyczyniłby się do ograniczenia liczby wypadków. Ich liczba jednak systematycznie maleje. W roku ubiegłym na drogach w Niemczech zginęły 3606 osoby, o 403 mniej niż rok wcześniej. Jest to najniższa liczba w historii co nie ułatwia zadania zwolennikom wprowadzenia limitu szybkości.
Przeciwko takim pomysłom występuje od zawsze niemiecki przemysł samochodowy. Szybkie niemieckie auta sprzedają się na świecie lepiej w chwili gdy wiadomo, że przechodzą na co dzień testy szybkości na autostradach. Chińskie biura podróży organizują nawet wycieczki do Niemiec gdzie amatorzy wrażeń śmigają wypożyczonymi mercedesami i bmw po autostradach. Nie zauważają często znaków ograniczenia szybkości co kończy się sporymi mandatami.
Sami Niemcy uchodzący za niemal wzorowych kierowców pod względem przestrzegania wszelakich zakazów ulegają bardzo często magii szybkości. W czasie niedawnej akcji policji w kilku zachodnich landach skontrolowano szybkość ponad 800 tys. pojazdów. 30 tys. z nich jechało za szybko. Rekordzista pędził z szybkością 176 km. w miejscu gdzie powinno się jechać maksymalnie 60 km. na godzinę. Jak na razie wprowadzenia ogólnego limitu szybkości na autostradach nie należy się spodziewać. Co innego z opłatami. Wcześniej czy później zostaną one wprowadzone. Minister Ramsauer proponuje opłaty w formie winiety na wzór Austrii. Miałyby kosztować 76,5 euro rocznie.