- Istnieje zaledwie 50 procentowa szansa, że w ciągu nadchodzących 25 lat Gruzja otrzyma choćby status kraju kandydackiego – przyznaje „Rz" Hugo Brady z Center for European Reform (CER). Jego zdaniem póki co wszystko działa przeciw gruzińskiej akcesji – kraj ma nieuregulowany problem granic z Rosją; Bruksela nie chce się angażować w regionie, gdzie może wybuchnąć kolejna wojna; prześladując opozycję gruzińskie władze nie respektują unijnych zasad państwa prawa i demokracji. Zdaniem brytyjskiego eksperta także po stronie Unii nie ma gotowości do przyjęcia kolejnego, i to tak odległego, kraju.

- Unia dochodzi do limitu liczby krajów członkowskich powyżej którego przestanie być organizacją zdolna do skutecznego działania. Sprzeciw wobec poszerzenia w Brukseli potęguje także kryzys gospodarczy – dodaje Brady.

Kilka dni temu władze Gruzji i UE zakończyły negocjacje nad treścią układu stowarzyszeniowego, który ma zostać parafowany na szczycie Partnerstwa Wschodniego w Wilnie w listopadzie. Jednak pod naciskiem Wspólnoty Gruzję określono w nim jako państwo „wschodnio-europejskiej" a nie „europejskie". Natalie Sabanadze, gruzińska ambasador przy Unii, przyznaje, że kraje „28" chcą w ten dodatkowo utrudnić wszelkie szanse Gruzji na członkostwo. Zgodnie z artykułem 49. Traktatu o UE, każdy „europejski" kraj jest powołany do tego, aby stać się członkiem Wspólnoty. Na wpisanie niekorzystnego dla Gruzinów zapisu zależało w szczególności Niemcom.

Unia zaproponowała natomiast, aby zapisy układu stowarzyszeniowego, w szczególności te, odnoszące się do wolnego handlu, objęły także Abchazję i Osetię Południową, dwa gruzińskie regiony, które od 2008 roku okupują rosyjskie wojska. To nieco zwiększa szansa na przywrócenie integralności terytorialnej Gruzji.