Od wprowadzenia się do Pałacu Elizejskiego w maju ubiegłego roku Hollande wierzył, że Francja jako bodaj jedyny kraj w Unii zdoła przejść przez kryzys bez zaciskania pasa. W zamian za spadające dochody fiskus chciał zrekompensować nałożeniem na obywateli nowych podatków: w ciągu niespełna półtora roku wzrosły one o blisko 30 mld euro.
Tej strategii prezydent nie chce już jednak kontynuować. W wystąpieniu telewizyjnym w niedzielę wieczorem przyznał, że „podatki stają się zbyt duże". I obiecał, że od przyszłego roku nowych już nie będzie.
To oznacza istotną modyfikację dotychczasowych planów. Nie będzie nowego podatku od zakupu paliwa napędowego. Progi podatków od dochodów osobistych po raz pierwszy od dwóch lat zostaną podwyższone zgodnie z inflacją. Prezydent chce wprowadzenia ulg dla najgorzej zarabiających, które zrekompensują im wprowadzone niedawno opodatkowanie nadgodzin. Kolejne ulgi fiskalne zostaną przyznane tym, którzy zdecydują się na ocieplenie domu lub zainwestują w bardziej efektywny system ogrzewania.
Dlaczego Hollande zmienia strategię?
Powody są zarówno gospodarcze, jak i polityczne.