Spotkanie prezydentów Ilhama Alijewa i Serża Sarkisjana odbyło się wczoraj w Wiedniu. Owiane było mgiełką tajemnicy. Początkowo potwierdzała je tylko strona armeńska.
Kilka dni temu, i to też wiadomo z Armenii, żołnierze azerbejdżańscy otworzyli ogień na zamarłym froncie karabachskim. Wczoraj Ministerstwo Obrony w Baku stwierdziło jednak, że to Armenia złamała zawieszenie broni. Wzajemne oskarżenia nie zapowiadały sukcesu spotkania prezydentów.
Niepodległości Górskiego Karabachu, separatystycznej republiki Ormian na terenie Azerbejdżanu, nikt nie uznaje. Nawet Armenia, wspierająca separatystów i ściśle powiązana z ich republiką – od sieci telefonicznej począwszy, a na karierach politycznych skończywszy (Sarkisjan i poprzedni prezydent Armenii pochodzą z Karabachu). W zeszłym tygodniu znaczna większość posłów w parlamencie Armenii zbojkotowała jednak głosowanie w sprawie uznania niepodległości Karabachu.
Problem małej separatystycznej republiki Ormian wpływa na wielką politykę. Pomaga rozgrywać kraje Kaukazu Rosji. Decyduje też o regionalnej polityce coraz silniejszego gracza – Turcji, która jest etnicznie i religijnie bliska Azerbejdżanowi. I ma zamkniętą granicę z Armenią.
Jest to najdłużej trwający konflikt graniczny we wschodnim sąsiedztwie UE. Ćwierć wieku temu stanowiący większość w obwodzie autonomicznym w radzieckim Azerbejdżanie Ormianie opowiedzieli się za niepodległością. Wojna formalnie zakończyła się zawieszeniem broni w 1994 r., gdy Ormianie panowali nad całym dawnym obwodem oraz terenami, które dzieliły go od Armenii.