Polityka wspierania islamistów za granicą skończyła się dla małego, ale bardzo bogatego Kataru najpoważniejszym konfliktem z większymi krajami arabskimi pod wodzą Arabii Saudyjskiej. Jej zdaniem to zresztą nie islamiści, ale terroryści.
Na razie konflikt doprowadził do odwołania ambasadorów czterech państw arabskich ze stolicy Kataru Dauhy, ostrej wymiany zdań i symbolicznych gestów – takich jak porzucenie pracy w katarskiej telewizji przez sportowych dziennikarzy pochodzących ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich (ZEA). Ale, jak spekulują media znad Zatoki Perskiej, może się skończyć na izolacji Kataru, łącznie z zamknięciem mu granicy (z Arabią Saudyjską) i przestrzeni powietrznej.
Zwolennicy marszałka
Arabskie monarchie poróżnił stosunek do organizacji islamistycznych, które urosły w siłę po rewolucjach na Bliskim Wschodzie i w północnej Afryce, oraz do Iranu. I doprowadził do umocnienia się sojuszu skupionego wokół Arabii Saudyjskiej, którą oprócz trzech państw znad Zatoki poparł jeszcze najludniejszy kraj arabski – Egipt.
Można go nazwać sojuszem przeciwników rewolucyjnych zmian w regionie i zwolenników silnej władzy opartej na armii, takiej jak ta, która obaliła w zeszłym roku wywodzącego się z Bractwa Muzułmańskiego prezydenta Egiptu Mohameda Mursiego.
– Jedynym krajem, który zyska na rozłamie wśród monarchii Zatoki Perskiej, jest Iran – uważa brytyjski ekspert Michael Stephens, cytowany przez „New York Times". Państwa Zatoki wspierały dotychczas rebeliantów dążących do obalenia syryjskiego dyktatora Baszara Asada i uważały szyicki Iran (w konflikcie syryjskim stojący po stronie Asada) za swojego wielkiego wroga.