Anna Słojewska ?z Brukseli
Jeszcze w listopadzie 2013 roku Bruksela gotowa była podpisać umowę stowarzyszeniową z Ukrainą, mimo że w Kijowie rezydował znany z niedemokratycznych zachowań prezydent Wiktor Janukowycz. Dziś odmawia takiej oferty władzom, które oficjalnie deklarują kurs na Europę, uwolniły więźniów politycznych i wprowadzają prawo zgodne z europejskimi standardami. A przede wszystkim wypełniły postawione Ukrainie przez UE warunki podpisania umowy stowarzyszeniowej.
– Wyraźnie widać, że niektóre państwa UE nie chcą tej umowy. Stąd próby tworzenia nowych konstrukcji i zaskakująca propozycja oddzielenia części politycznej umowy od handlowej – mówi „Rz" Paweł Kowal, eurodeputowany Polski Razem, szef delegacji ds. Ukrainy w Parlamencie Europejskim. Według niego należy poczekać na szczegóły oferty, żeby stwierdzić, czy rzeczywiście – jak deklaruje Bruksela – jest ona dla Ukrainy korzystna.
O tym, że UE jest niechętna szybkiemu podpisaniu umowy stowarzyszeniowej mimo przejęcia władzy przez proeuropejskie partie pod wodzą premiera Arsenija Jaceniuka, wiadomo już od kilku tygodni. Polska próbowała namówić swoich partnerów w UE do zmiany stanowiska, ale było trudno. Szczególnie, jak dowiaduje się nieoficjalnie „Rz", oporne były Niemcy. Dlatego na szczycie UE w ostatni czwartek 6 marca Donaldowi Tuskowi udało się wywalczyć rozwiązanie połowiczne: szybkie podpisanie części politycznej umowy, a pozostawienie części handlowej na przyszłość.
Ukraina spełniła jednak ostatni stawiany warunek (uwolnienie Julii Tymoszenko), więc umowa powinna być podpisana w całości. Bruksela nie potrafi wyjaśnić, dlaczego tak się nie dzieje. – Podpisanie pełnej umowy nastąpi, jak pozwolą na to warunki – powiedziała wczoraj Pia Ahrenkilde Hansen, rzeczniczka KE. Nieoficjalnie słyszymy, że obecne władze jako przejściowe nie są uznawane za dość wiarygodne, żeby podpisać daleko idące porozumienie z UE.