Nowy włoski premier Matteo Renzi w sobotę spotkał się w tej sprawie w Paryżu z prezydentem Francois Hollande'em. Komentarze włoskich mediów są jednoznaczne: „Renzi i Hollande rzucają wyzwanie Merkel" („La Repubblica"), „Pakt Renzi – Hollande" („Corriere della Sera").
Słowa, które padły z ust młodego, przebojowego włoskiego premiera w Pałacu Elizejskim również nie pozostawiają wątpliwości: „Musimy zmienić Unię. Oddaliła się od ludzi. Europa należy do narodów i obywateli, a nie do technokratów". Z tym przesłaniem Renzi dziś udaje się do Berlina, jak zapewniał w Paryżu, „jako sojusznik, a nie student, który zdaje egzamin przed profesorem".
Niemal wszyscy włoscy ekonomiści i publicyści są przekonani, że jedyną przeszkodą na drodze wzrostu gospodarczego jest narzucona przez Unię (czytaj: Niemcy i kanclerz Angelę Merkel) polityka bezwzględnego rygoru finansowego, która w imię ortodoksyjnej równowagi ksiąg rachunkowych rzuciła Italię na kolana. Szczególnie prawicowe media i politycy od niemal trzech lat mówią o „tępych brukselskich księgowych", a tytuły „Merkel wkłada nam kij w szprychy" pojawiają się bardzo często w gazetach obok wyliczeń ilustrujących, jak Niemcy dzięki wehikułowi „euro" obłowili się na kryzysie. Jeśli chodzi o Włochów, jak wynika z sondaży, aż 77 proc. z nich uważa, że sprawy w Unii idą w złym kierunku.
Ponad jedna czwarta chętnie powróciłaby do lira, a ci, którzy akceptują euro, robią to nie z miłości do wspólnej waluty, lecz ze strachu przed skutkami jej wycofania. Oczywiście 80 proc. Włochów chce Unii, ale dalece różnej od dzisiejszej.
Zapewne na fali tego eurosceptycyzmu znakomicie wyczuwający nastroje społeczne Renzi, prezentując w środę plan swego rządu na pobudzenie gospodarki i wyjście z kryzysu, powiedział, że trzeba poluźnić narzucony przez Unię gorset.