Nowe przepisy NATO zawarto w „podręczniku tallińskim" – 302-stronicowym dokumencie przygotowanym na początku 2013 roku przez specjalistów do walki z cyberatakami. 20 osób wypracowało przez 3 lata 95 zasad zebranych pod wspólnych hasłem dopasowania międzynarodowego prawa do nowych zasad walki elektronicznej. W oryginale brzmi to: „Tallin Manual on the International Law Applicable to Cyber Warfare". Podręcznik nosi nazwę „talliński", ponieważ właśnie w stolicy Estonii mieści się NATOwskie Centrum Cyber Obrony. Ale to nie wszystko, co na hakerów czeka. W Izraelu powstają siłownie dla antyhakerów, a Wielka Brytania rozpoczyna szkolenie młodych zdolnych komputerowców nazywając ich nawet „cyber rycerzami Jedi".
Co ma robić biedny haker, gdy już niedługo rozpocznie się na niego zmasowane polowanie? Okazuje się, że wcale nie jest taki biedny, bo antysystemowe, kontra korporacyjne i pirackie ideały, o jakich czasem wspomina Mark Zuckerberg mówiąc o filozofii towarzyszącej powstaniu Facebooka, to bujda na resorach. Opłaca się mieć „hakerskie" podejście do świata, bo lepiej to brzmi w wywiadach. Łatwiej jedynie kontestować nie dając niczego w zamian, odbijać się od pomysłów innych, żeby budować własną osobę na negowaniu. Haker nie rozumie sensu słów Pabla Picassa cytowanych przez Steve'a Jobsa o tym, że „dobrzy artyści kopiują, a wybitni kradną". W kulturze hakera nie ma potrzeby artyzmu, za to istnieje wszechobecna potrzeba kradzieży.
Centrum z Tallina
Być może do podobnych wniosków doszli eksperci NATO zakładając w 2008 roku wspominane centrum z Tallina. Od kilkunastu lat noszono się zamiarem „zrobienia czegoś" z nasilającymi się atakami w sieci. A to na banki, a to na prywatne dane użytkowników rozmaitych serwisów, na rządowe strony, dane medyczne, wojskowe; liczba tak zwanych haktywistów, czyli hakerów zaangażowanych w konkretne ataki na państwa rosła z każdym rokiem. Ich działalność już dawno przestała być niewinnymi żarcikami z rozsyłaniem prywatnych zdjęć w korporacyjnych sieciach. Hakerzy z Syrii zamieścili informacje o zamachu na prezydenta Baracka Obamę, co wstrząsnęło amerykańską giełdą. Zeszłoroczny atak wirusa Stuxnet sabotujący pracę irańskich elektrowni atomowych. Chińskie masowe ataki na amerykańskie media. Każda z takich akcji może szybko przerodzić się w falę zniszczenia, która przetoczy się przez cały świat i nad którą trudno będzie zapanować. Pojawienie się hakerów to taka wirtualna partyzantka, cyfrowa wojna asymetryczna przed przeciwnikiem, którego można się spodziewać z każdej strony. I przed którym trudno się ustrzec stosując dotychczasowe środki ostrożności – zawsze może pojawić się następca braci Carnajew i podłożyć bombę w miejscu, w którym nikt się nie spodziewa.
Co robić?
Dlatego też powstało centrum NATO w Tallinie. Jedno z 19 niewojskowych, międzynarodowych centr sponsorowanych bezpośrednio przez państwa członkowskie sojuszu. Podręcznik przygotowany przez specjalistów stawia haktywistów na równi z terrorystami. Można wobec nich stosować takie same metody eliminacji, jak i wobec zwykłych przestępców. Stąd być może z pozoru kontrowersyjny tytuł tego artykułu. Zabicie hakera mieści się w kategorii odwetu zaatakowanego państwa z użyciem broni na konkretnych złych komputerowców.
Izrael stawia na ośrodki treningowe dla antyhakerów, cyfrowe siłownie, w których eksperci od zabezpieczeń będą mogli ćwiczyć między sobą pozorowane ataki. Zapotrzebowanie na takich wirtualnych ochroniarzy jest ogromne, duże firmy z kluczowych sektorów gospodarek rozwiniętych państwa narażone są nawet na kilkanaście tysięcy prób włamań dziennie. Za projekt odpowiadają Izraelczycy z Cyber Control, są już pierwsze zamówienia na szkolenia dla firm z RPA.