Burmistrz Osaki Toru Hashimoto wygrał przyspieszone wybory w swoim mieście dużą większością głosów, jednak paradoksalnie zapewne nie odnotuje tego w swojej politycznej biografii jako wielkiego sukcesu. Problem bowiem w tym, że zdecydowana większość wyborców po prostu zignorowała wybory jako całkowicie zbyteczne wyrzucanie publicznych pieniędzy. W rezultacie do urn poszło tylko niespełna 24 proc. uprawnionych, co w Japonii znanej z dyscypliny wyborczej jest wstydliwym ewenementem (dla porównania w wyborach w Osace z 2011 r. frekwencja sięgnęła 61 proc.).
44-letni Hashimoto do niedawna uważany był za wschodzącą gwiazdę japońskiej polityki, jednak jego prawicowo-nacjonalistyczne zapędy zniechęciły część wyborców (był on np. jednym z polityków próbujących bagatelizować sprawę seksualnego wykorzystywania kobiet na podbitych w czasie II wojny światowej obszarach).
Burmistrz zaskoczył mieszkańców Osaki w lutym, kiedy podał się do dymisji aby wymusić powtórne wybory w połowie swojej kadencji. Celem jest umocnienie jego władzy (jego pomysłem jest połączenie od 2015 r. kompetencji burmistrza miast Osaka i Sakai oraz prefekta prowincji Osaka w jeden zarząd metropolitalny - taki jaki istnieje w mieście i prefekturze Tokio).
Wygląda na to, że w swoim mieście zachował władzę (dodatkowo prefektem jest jego partyjny kolega Ichiro Matsui), jednak przeliczył się chcąc poprawić notowania swoje i skrajnie prawicowej Partii Odrodzenia, której jest przewodniczącym na ogólnojapońskiej scenie politycznej.
Hashimoto wygrał głównie dzięki temu, że zarówno rządząca Partia Libaralno-Demokratyczna jak i lewicowa opozycja zignorowały „zbyteczne wybory" i nie wystawiły kandydatów. Zrobiły to tylko małe i niemogące liczyć na sukces lokalne ugrupowania. Na znak protestu wyborcy wrzucali masowo puste kartki wyborcze. Akcja ta była na tyle skuteczna, że „pan nikt" zajął drugie miejsce.