Szkoci wydają się coraz bardziej zdeterminowani w dążeniu do niepodległości. Taki wniosek można wyciągnąć z ostatnich sondaży. Wynika z nich, że 40 proc. mieszkańców Szkocji zamierza głosować za oderwaniem się od Zjednoczonego Królestwa.
Wprawdzie przeciwników takiego rozwiązania jest nadal więcej (45 proc.), ale zdumiewać może fakt, że rośnie liczba zwolenników niepodległości. W lutym było ich 37 proc., a gdy zawierano porozumienie o referendum z rządem Davida Camerona w 2012 roku, odsetek ten nie przekraczał 28 proc. Co więcej, wzrost nastrojów separatystycznych następuje w chwili, gdy mnożą się informacje o negatywnych skutkach takiego kroku dla samych Szkotów.
Rząd w Londynie nie chce słyszeć o utrzymaniu przez Szkocję – po ewentualnej deklaracji niepodległości – funta jako środka płatniczego. Nikłe są też perspektywy, aby niepodległa Szkocja stała się z dnia na dzień członkiem Unii Europejskiej.
Jakby tego było mało, istnieje też poważne zagrożenie dla rynku pracy, gdyż BP, Shell czy koncern BAE wyrażają coraz większy niepokój możliwym rozwojem sytuacji. Jednak te informacje nie robią na Szkotach większego wrażenia. Kierują się najwidoczniej zupełnie innymi przesłankami. Tego rząd Davida Camerona najwidoczniej nie oczekiwał.
Usiłuje obecnie uczynić wszystko, aby skłonić Szkotów do zmiany zdania. Ma potężnego sojusznika, którym jest Hiszpania. Premier Mariano Rajoy nie kryje, że sprzeciwi się przyjęciu nowego państwa do Unii Europejskiej. Hiszpanię mało obchodzi to, co się dzieje w Zjednoczonym Królestwie – wypowiedzi premiera skierowane są do Katalończyków, którzy swoje referendum niepodległościowe wyznaczyli na 9 listopada tego roku. A więc trzy tygodnie po głosowaniu na Wyspach. Podobnie jak na Krymie referendum w Katalonii będzie nielegalne, gdyż Madryt nie zamierza udzielić zgody na jego przeprowadzenie.