Od 1 lipca na pół roku Włochy przejmują przewodnictwo w UE. Pracy nie będą miały dużo. Komisja Europejska nie przedstawia już nowych inicjatyw legislacyjnych, bo porządzi tylko do końca października. Parlament Europejski przez najbliższe miesiące będzie zajmował się przesłuchaniami kandydatów na nowych komisarzy. Personalne roszady zajmują teraz uwagę wszystkich, a prezydencja UE nie jest tu decydentem.
Włochy postanowiły jednak wykorzystać historyczną szansę i zwiększyć swoje wpływy w UE. Po latach obniżania prestiżu na scenie międzynarodowej przez Silvia Berlusconiego, a następnie walczących z kryzysem gabinetów technokratów, dziś Włochy mają rząd, który cieszy się wysokim poparciem społecznym. Wybory do Parlamentu Europejskiego nieoczekiwanie i to z dużą przewagą wygrała Partia Demokratyczna (socjaldemokraci) premiera Matteo Renzi. 39-letni polityk to socjalista nowego typu – wygrał, po wyborach zapowiadając bolesne reformy. Na razie ich jedna nie realizuje.
Najgłośniejszą decyzją rządu włoskiego w związku z prezydencją był do tej pory wybór języków oficjalnej strony internetowej. Po raz pierwszy od 2007 r. nie ma wersji niemieckiej. Nie należy z tego jednak wyciągać wniosków o nieprzychylnym nastawieniu do Berlina. Bo nie będzie też wersji francuskiej. Strona będzie wyłącznie w języku narodowym i angielskim.
Włoski premier chce wykorzystać czas swojej prezydencji i czas oczekiwania na nową KE na dyskusję o europejskim modelu gospodarczym. Obowiązujący do tej pory model oszczędzania podyktowany przez Niemcy ma być podany w wątpliwość. Rzym uważa, że cała para walki z kryzysem w UE, a szczególnie w strefie euro, poszła w gwizdek dyscypliny budżetowej. Efektem jest zmniejszenie się deficytu budżetowego, ale jednocześnie zahamowanie wzrostu gospodarczego. A wzrostu Włochy potrzebują w szczególności, żeby zmniejszyć swój dług publiczny sięgający 135 proc. PKB (większy ma tylko Grecja). Dlatego Renzi proponuje reformę paktu stabilności i wzrostu, a w szczególności możliwość odliczania wydatków na inwestycje od długu publicznego.
– Nie możemy mieć stabilności bez wzrostu – mówił Renzi w czasie ostatniego szczytu UE. Na razie ma poparcie socjalistów w UE. Co prawda Angela Merkel jest przeciwna, ale po raz pierwszy przychylnym okiem na takie propozycje patrzą socjaldemokraci niemieccy. W czasie kryzysu w strefie euro popierali oni linię CDU i Merkel, żeby pokazać niemieckim podatnikom, iż dbają o ich pieniądze. Teraz jednak Sigmar Gabriel, wicekanclerz i lider SPD, publicznie poparł wątpliwości wyrażane przez przywódców Włoch i Francji. Rzym musi jednak szukać więcej sojuszników w Unii dla swojego planu.