Chodzi o zawarty jeszcze w 1997 r. akt stanowiący o wzajemnych stosunkach, współpracy i bezpieczeństwie między Rosją a NATO, na mocy którego sojusz zobowiązuje się do nierozmieszczania na terenie Polski i innych krajów Europy Środkowej „znaczących" sił NATO.
Umowa już w preambule zapowiada, że obie strony „będą wspólnie budowały trwały i obejmujący cały kontynent pokój oparty na zasadach demokracji i współpracy w zakresie bezpieczeństwa". Jednak w zeszłym tygodniu sekretarz generalny NATO Anders Fogh Rasmussen, podobnie jak prezydent Barack Obama, oficjalnie zarzucił Rosji agresję na Ukrainę.
Gorączkowe negocjacje
Dlatego Polska przy poparciu Kanady, Rumunii, Łotwy, Litwy i Estonii wystąpiła o wypowiedzenie umowy podczas rozpoczynającego się w czwartek szczytu przywódców NATO w Newport albo przynajmniej pominięcie tego dokumentu w deklaracjach spotkania, tak jakby go nie było. Dla Polski to sprawa fundamentalna: z powodu umowy z Rosją sojusz odmawia rozlokowania stałych baz na naszym terenie mimo zaostrzającego się konfliktu za wschodnią granicą.
Kilkadziesiąt godzin przed spotkaniem wciąż trwają gorączkowe negocjacje dotyczące treści deklaracji. Jednak źródła w rządzie przyznały „Rz", że Polska już wycofała się z żądania odwołania porozumienia z Rosją. Bardzo małe są też szanse, by przywódcy sojuszu nie odwołali się do umowy w dokumentach szczytu.