Dżihadyści na granicy NATO

Bliski Wschód | Batalia o Kobane mogłaby sprowokować Turcję do ataku na Państwo Islamskie. Ankara stawia warunki.

Publikacja: 08.10.2014 02:00

W oblężonym przez dżihadystów Kobane Kurdowie bronią się resztkami sił

W oblężonym przez dżihadystów Kobane Kurdowie bronią się resztkami sił

Foto: AFP, Aris Messinis Aris Messinis

Kobane to 400-tys. miasto leżące tuż przy granicy. Od dwu lat, kiedy wycofały się stamtąd wojska syryjskie, jest w rękach syryjskich Kurdów. Dżihadyści z samozwańczego Państwa Islamskiego od dawna przygotowywali się do ataku na miasto.

Zobacz więcej zdjęć

Ruszyli w połowie września i wczoraj ich flaga łopotała już na budynku widocznym nawet ze strony tureckiej. Widzą ją więc dokładnie tureccy żołnierze zgromadzeni przy granicy. Czekają na sygnał rządu w Ankarze, aby ruszyć do ataku. Jest jednak mało prawdopodobne, aby rozkaz ten nadszedł. Kurdowie ślą apele o pomoc, zdając sobie sprawę, że ich obrona może się lada moment załamać. Zdesperowani stosują nawet ataki samobójcze w walce z dżihadystami.

Ponad 150 tys. mieszkańców przedostało się już przez granicę. Turcy o nich zadbali i czekają na dalszy rozwój wydarzeń. Kobane znajduje się przy tym dwie godziny od Rakki, syryjskiego miasta uchodzącego za stolicę Państwa Islamskiego, które kontroluje północne obszary Syrii oraz znaczne połacie Iraku. Zdobycie Kobane wydaje się dla dżihadystów sprawą honorową.

Armia gotowa

Uratować Kobane może jedynie armia turecka. Jest to druga siła militarna NATO po armii amerykańskiej. W ubiegłym tygodniu parlament w Ankarze wyraził już nawet zgodę na użycie armii w konflikcie w Syrii i Iraku, a także na stacjonowanie na terytorium Turcji zagranicznych wojsk do walki z fanatycznym kalifatem proklamowanym przez dżihadystów. – Prezydent i premier są zgodni, że ta interwencja militarna nie miałaby w obecnej sytuacji sensu – tłumaczy „Rz" prof. Ylter Turan, politolog z Uniwersytetu Bilgi w Istambule.

Przede wszystkim dlatego, że Ankara zdaje sobie doskonale sprawę, iż nie ma ani jednego kraju, który byłby gotów wysłać wojska lądowe do Syrii. Turcja została by sam na sam z dżihadystami. Tego nikt nie chce. Opinia publiczna jest podzielona. Większość jest za międzynarodową operacją militarną w Syrii i Iraku, ale jedynie połowa jest zdania, że Turcja powinna w niej uczestniczyć.

Grób Sulejmana

Turcja gotowa byłaby do interwencji w jednym wypadku. Gdyby dżihadyści zaatakowali niewielką enklawę turecką w Syrii położoną 25 km od granicy w pobliżu miejscowości Karakozak. To pozostałość po imperium otomańskim. 50 tureckich komandosów strzeże tam grobu Sulejmana Szaha, dziadka Osmana I, twórcy imperium.

– Atak na to miejsce byłby równoznaczny z atakiem na terytorium NATO – ostrzegł na początku sierpnia ustępujący premier, a obecny prezydent Recep Tayyip Erdogan.

Dżihadyści na atak się nie odważyli. Wiedzą także doskonale, że Ankara nie ugnie się pod presją znajdującego się w więzieniu przywódcy Kurdów Abdullaha Ocalana, który grozi zerwaniem epokowych negocjacji pokojowych mających zakończyć trwający od dziesięcioleci krwawy konflikt turecko-kurdyjski. To w sytuacji gdy władze nie zdecydują się na pomoc Kurdom w Kobane. – Turcja nie prowadzi żadnych negocjacji z Kurdami syryjskimi – przypomina prof. Turan, tłumacząc, że groźby Ocalana nie są traktowane poważnie.

Bombardowania ?mało skuteczne

– Turcja byłaby gotowa zaangażować się militarnie w Syrii, gdyby uzyskała zapewnienie Waszyngtonu, że uczyni wszystko, aby obalić prezydenta Asada – przekonuje „Rz" Farid Hakura, ekspert londyńskiego think tanku Chatham House. Na taki warunek USA jednak się nie godzą. Jeszcze nie tak dawno Amerykanie domagali się ustąpienia Asada, lecz obecnie obawiają się, że po jego upadku powstanie próżnia ułatwiająca dżihadystom opanowanie całego kraju.

Zwalczają więc wraz z sojusznikami Państwo Islamskie z powietrza i przygotowują oddziały złożone z lokalnych bojowników do walki z dżihadystami. Jak podsumował w tych dniach „Wall Street Journal", do ubiegłego piątku USA i ich sojusznicy dokonali 250 ataków na Państwo Islamskie w Iraku i 80 w Syrii. Zniszczyli 300 pojazdów, w tym kilka czołgów, 60 stanowisk artylerii, 75 posterunków oraz kilkadziesiąt obozów treningowych.

To w sumie niewiele. Eksperci wojskowi są zgodni, że bez operacji naziemnej dżihadystów pokonać się nie da. Zagrożeni przez ataki lotnicze zmienili taktykę, nie używają telefonów, często się przemieszczają, opuścili swe bazy i używają różnego rodzaju kamuflaży. To działa. Zaledwie co dziesiąty samolot znajduje w tych warunkach cel godny bombardowania.

Mimo to udaje się utrzymać w szachu dżihadystów w Iraku. W Syrii USA przygotowują grunt do naziemnych działań zbrojnych przy pomocy szkolonych bojowników walczących z siłami prezydenta Asada. Rolę koordynatora powierzono gen. Johnowi Allenowi, który jest już na Bliskim Wschodzie. Ankara czeka na wynik jego działań.

Kobane to 400-tys. miasto leżące tuż przy granicy. Od dwu lat, kiedy wycofały się stamtąd wojska syryjskie, jest w rękach syryjskich Kurdów. Dżihadyści z samozwańczego Państwa Islamskiego od dawna przygotowywali się do ataku na miasto.

Zobacz więcej zdjęć

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1178
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1177
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1176
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1175
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1174