Napływające z Berlina informacje, że rząd Angeli Merkel nie widzi już katastrofy w wyjściu Aten z eurolandu, zdominowały kampanię wyborczą w Grecji.
Potraktowano je jako zamierzoną interwencję w wewnętrzne sprawy kraju. – Takie wrzutki mają na celu przekonanie Greków, że powinni głosować na partie mainstreamowe – tłumaczy „Rz" George Tsogopoulos z ateńskiego think tanku Eliamep. Owe partie to na pewno Nowa Demokracja obecnego premiera Antonisa Samarasa tworząca koalicję z PASOK kierowanym przez Ewangelosa Wenizelosa. To z nimi współpracują efektywnie wierzyciele Grecji wyciągający ją od lat z niebytu bankructwa. Także rząd w Berlinie, którego udział w wartym 240 mld euro pakiecie ratunkowym wynosi 77 mld euro. Niemcy mają więc najwięcej do stracenia, w razie gdyby Grecja po wyborach poszła w całkowicie nieprzewidywalnym kierunku, np. opuszczając strefę euro.
– Wyjście Grecji z eurolandu nie budzi już dzisiaj takich emocji jak jeszcze kilka lat temu, gdy ważyły się losy Irlandii, Portugalii czy Hiszpanii – mówi „Rz" prof. Dirk Meyer z Uniwersytetu w Hamburgu. Jego zdaniem kraj nie ma innego wyjścia niż powrót do drachmy i rozruszanie gospodarki w takim stopniu, aby była w stanie sfinansować spłatę części długu. Na całość spłat już nikt nie liczy.
Konieczny jest nowy haircut – słychać w kręgach finansowych. Oznaczałoby to darowanie Grecji części długu publicznego.
Tego domaga się obecnie Syriza, najbardziej popularne ugrupowanie polityczne w Grecji, które jeszcze niedawno szermowało hasłami wyprowadzenie kraju ze strefy euro.