Do porażki otwarcie przyznaje się minister gospodarki Emmanuel Macron. Po posiedzeniu rządu w środę mówił o „niezwykle ograniczonych skutkach" przyjętych zmian dla wzrostu gospodarczego.
– Francja staje się odrębnym przypadkiem w Unii, bo pozostałe kraje reformę rynku pracy mają za sobą – uważa Emmanuel Macron.
Macron to były menedżer Banku Rothschilda. W swoich ambicjach reformatorskich ma do pewnego stopnia poparcie premiera Manuela Vallsa. Ale znaczna część lewicy jest im zdecydowanie przeciwna. Przed kongresem partii w czerwcu Hollande nie chce ryzykować rozłamu. Tym bardziej że i bez niego socjaliści przegrali z kretesem cztery kolejne wybory.
Z 3,5 milionami osób pozostających bez pracy, Francja ma dwa razy większe bezrobocie (10,6 proc.) niż Niemcy (4,8 proc.). Jest ono także zdecydowanie wyższe niż w Polsce (7,8 proc. według metodologii Eurostatu).
– Są dwie zasadnicze tego przyczyny. Jedna to słabość szkolnictwa zawodowego. Druga to ogromna trudność w zwolnieniu pracowników zatrudnionych na kontraktach bezterminowych, przez co przedsiębiorcy nowym pracownikom przyznają tylko bardzo krótkie kontrakty. Na wzór Niemiec należałoby ułatwić zwalnianie tych pierwszych przy jednoczesnym nałożeniu wysokich opłat na firmy zatrudniające pracowników na kontrakty na czas określony – mówi „Rz" Agnes Benassy-Quere, szefowa Rady Analiz Gospodarczych przy premierze.
Jednak o tym w przyjętym programie reform nie ma ani słowa. Podobnie jak o rezygnacji z 35-godzinnego tygodnia pracy, co zapowiadał jeszcze kilka miesięcy temu premier Valls. Rząd zdecydował się natomiast na uproszczenie struktur, w ramach których związki zawodowe i przedsiębiorcy negocjują warunki płacowe.
Hollande nie zgodził się również na naruszenie swojego żelaznego elektoratu: urzędników państwowych. Jak podaje urząd statystyczny INSEE, ich liczba w ub.r. znów wzrosła o ok. 100 tys., do 5,6 mln. Wielu jest zatrudnionych dożywotnio.