Kanclerz Angela Merkel przybywa w poniedziałek do Polski wraz z całym swym gabinetem na 13. konsultacje międzyrządowe. W Berlinie pozostają jedynie szef urzędu kanclerskiego oraz minister odpowiedzialny za pomoc gospodarczą dla państw tzw. trzeciego świata. Cała reszta spędzi cały dzień w Warszawie na bezpośrednich rozmowach ze swymi polskimi kolegami oraz na rozmowach plenarnych. Pani kanclerz spotka się także z prezydentem Bronisławem Komorowskim.
Tak intensywne konsultacje rządowe Niemcy prowadzą w zasadzie jedynie z Francją, swym najbliższym sojusznikiem w Europie. Z tym że z współpraca ta nie obejmuje wyłącznie rządów, ale i parlamenty. Kontakty Sejmu z Bundestagiem są zdecydowanie rzadsze i mniej intensywne.
Pomiędzy rządami w Berlinie i Warszawie nie ma żadnych różnic w ocenie sytuacji politycznej w najważniejszej sprawie, jaką jest obecnie konflikt na Ukrainie i rola w nim Rosji. Jednak w czerwcu szczyt UE zadecyduje o losie dalszych sankcji wobec Rosji. Niemcy są przeciwko ich zaostrzeniu, chyba że wydarzy się coś niezwykłego, unicestwiającego postanowienia ostatniego porozumienia w Mińsku. Berlin chce rozliczać Moskwę z realizacji tego porozumienia. – Sprawa aneksji Krymu jest zdecydowanie na dalszym planie – mówi „Rz" Kai-Olaf Lang, ekspert rządowej fundacji Nauka i Polityka.
Podobnie myślą w Warszawie oraz w stolicach państw bałtyckich, jednak rozbieżności mogą się pojawić, gdyby porozumienie Mińsk 2 było rzeczywiście realizowane, a Rosja nalegałaby na zniesienie w zamian sankcji. Berlin byłby wtedy bardziej skłonny niż Warszawa oraz państwa bałtyckie do powrotu do quasi-normalności z Rosją.
Polska nie jest też bynajmniej zadowolona z rozmów z Rosją prowadzonych w tzw. formacie normandzkim, czyli Niemiec, Rosji, Ukrainy i Francji, i chciałaby, aby rozszerzono tę formułę o UE i USA. Niemcy dają do zrozumienia, że Warszawie musi wystarczyć pełna zgodność poglądów z Berlinem. Na razie zapewne tak.