Rzeczpospolita: Barack Obama ostrzega przed rozpadem Unii Europejskiej. To chwyt retoryczny?
Derek Chollet: Skąd, w Białym Domu strach przed rozpadem Unii jest jak najbardziej realny. Doradcy Obamy są przekonani, że Unia nie przechodziła przez tak poważny kryzys przynajmniej od rozpadu Związku Radzieckiego i zjednoczenia Niemiec. Dlatego prezydent uznał, że jego głównym przesłaniem w czasie wizyty w Europie musi być to, że Ameryka potrzebuje silnej Unii, że bez niej nie rozwiąże problemów świata.
Skąd taki pesymizm?
Bo w jednym czasie Unię dopadło przynajmniej pięć kataklizmów. To przede wszystkim kryzys migracyjny, który wywołuje ogromne napięcia w poszczególnych krajach Unii, głównie na południu, a także uwydatnia różnice między nimi, jak choćby w stosunkach polsko-niemieckich. Dalej kryzys gospodarczy, z którego Europa, w przeciwieństwie do Ameryki, wciąż się nie podniosła: ledwie kilka miesięcy temu mówiło się o możliwym wyjściu Grecji z unii walutowej. Kolejny problem to groźba rosyjska, która stawia pod znakiem zapytania bezpieczeństwo krajów Europy Środkowej i solidarność z nimi reszty Wspólnoty. Brexit, jeśli do niego dojdzie, może okazać się kataklizmem dla całej Wspólnoty. I wreszcie rozwój skrajnie prawicowych partii populistycznych w całej Europie, od Austrii po Danię, od Hiszpanii po Francję. Dlatego Obama apeluje do wszystkich krajów Unii, także do władz w Warszawie, aby nie robiły nic, co może jeszcze bardziej osłabić Wspólnotę. To nie jest moment na osłabianie Brukseli!
Obama sam się jednak do kryzysu Unii przyczynił, bo przez lata koncentrował się na innych niż Europa regionach świata...