Korespondencja z Londynu
– Wmówili nam, że nie potrafimy samodzielnie stanąć na dwóch nogach. Zmiana wymaga odwagi, a nam jej zabrakło. Właśnie dlatego większość ludzi godzi się na pracę na gównianych warunkach. To ten sam mechanizm – Stephen, 50-letni psycholog, nie ukrywa irytacji.
Paul, śniady mężczyzna w tym samym wieku, przytakuje: – Z powodu imigracji jest coraz więcej miejsc w Londynie, gdzie nawet policja nie chce się zapuszczać. Kiedy moi rodzice przyjechali w latach 50. z RPA, mówili po angielsku, chcieli się stać Brytyjczykami. Dziś imigranci mówią w ojczystych językach, nie integrują się. Z powodu Unii straciliśmy kontrolę nad naszym krajem – dodaje.
Topniejąca nadzieja na wyjście z Unii
Mężczyźni dopijają poranną kawę w barze sklepu Sainsbury's przy Cromwell Road. Na stoliku okładka „Daily Telegraph" i bijący czerwonymi literami po oczach apel: „Jeśli referendum w ten czwartek ma być wyborem między strachem i nadzieją, wybierzmy nadzieję".
Ale choć Stephen i Paul nie chcą tego jasno przyznać, już wiedzą: nadzieja jest w odwrocie. Podpowiada to sama gazeta, publikując znacznie już mniejszym drukiem ostatni przed głosowaniem sondaż: 53 proc. po stronie Remain, 46 proc. za Brexitem. I jeszcze informacja, że aż 69 proc. zwolenników pozostania w Unii jest gotowych pofatygować się do urn wobec 64 proc. po stronie przeciwnej.