Donald Trump obiecywał w kampanii wyborczej, że „uczyni znów Amerykę wielką". W pierwszym wystąpieniu po ogłoszeniu wyników wyborów stwierdził, że za jego rządów, „ludzie, o których zapomniano, będą pamiętani". Była to aluzja do milionów Amerykanów, którzy w ostatnich dwóch dekadach tracili pracę w fabrykach z powodu globalizacji.
Od dziesiątków lat nie przejmował w USA władzy człowiek mający program wyborczy tak bardzo odwołujący się do handlowego protekcjonizmu. Czy jednak uda mu się wcielić w życie jego ambitne, acz kontrowersyjne obietnice?
Szantaż handlowy
Donald Trump obiecywał w kampanii wyborczej, że przyjmie ostry kurs wobec „nieuczciwych" praktyk handlowych Chin. Departament Stanu miałby oficjalnie uznać ChRL za kraj manipulujący kursem własnej waluty, a gdyby Chiny nie chciały pójść na ustępstwa wobec USA, produkty z Państwa Środka miałyby zostać obłożone karnym cłem wynoszącym 45 proc.
Silnie uderzyłoby to w zwalniającą chińską gospodarkę. Czy jednak rzeczywiście administracja Trumpa zdecydowałaby się na zadanie takiego ciosu? Problemem mogłyby być obowiązujące oba kraje zasady Światowej Organizacji Handlu, ale można uznać groźbę nałożenia karnych ceł za narzędzie mające skłonić Pekin do negocjacji z Waszyngtonem. Gdyby jednak negocjacje zakończyły się fiaskiem, doszłoby do wojny handlowej, na której według wielu ekonomistów mogłaby stracić Europa.
– Obecne warunki charakteryzujące się konkurencyjną dewaluacją walut, powolnym wzrostem gospodarczym i niską inflacją przypominają te z lat 30. – uważa Christopher Dembik, dyrektor ds. analiz makroekonomicznych w Saxo Banku. – Działania Trumpa bez wątpienia doprowadziłyby do wojny handlowej między kluczowymi graczami na arenie międzynarodowej, przede wszystkim USA i Chinami. Z pewnością to Europa byłaby jednym z największych przegranych takich działań, bo to jedyny podmiot, który trzyma się reguł wolnego handlu.