Starsze małżeństwo D. mieszkające we wsi pod Ostrołęką miało zapłacić 300 tys. zł kary za wycinkę drzew w 2009 r. bez zezwolenia. Naczelny Sąd Administracyjny orzekł jednak na ich korzyść. Przesądził, że w ich sprawie mają zastosowanie przepisy, które weszły w życie w sierpniu 2015 r., czyli kilka lat po nielegalnej wycince. Dlaczego? Bo są dla nich korzystniejsze. Dzięki temu małżeństwo D. uniknie kary. Sprawa bowiem się przedawniła. Nowe przepisy przewidują, że na dochodzenie tego typu roszczeń jest pięć lat od nielegalnej wycinki. To ważne orzeczenie. Na wokandach w sądach wciąż jest bowiem wiele spraw dotyczących wycinki drzew toczących się latami.
Wysoka kara
Spór, który zaczął się od donosu krewnego małżeństwa do urzędu gminy, trwał siedem lat. Urzędnicy złożyli im wizytę. Ustalili, że w czasie burzy na ich stodołę zwaliły się dwa drzewa, które wycięto. Przy okazji pozbyli się też pobliskich chaszczy. Utrudniały one bowiem remont stodoły.
Na podstawie tych informacji wójt umorzył sprawę. Jego zdaniem nie ma twardych dowodów, kto wyciął drzewa. Zeznania świadków były sprzeczne. Tymczasem w wypadku odpowiedzialności za bezprawne wycięcie trzeba wskazać posiadacza nieruchomości, który je wyciął lub wiedział o ich usunięciu.
Wówczas osoba, która złożyła donos do gminy, odwołała się do Samorządowego Kolegium Odwoławczego. SKO doszło do wniosku, że skoro wycięto drzewa bez zezwolenia, to trzeba wymierzyć karę. Jej wysokość ustaliło na 300 tys. zł i sprawę przekazało do wójta. Według SKO nie jest też prawdą, że nie da się ustalić, kto wyciął drzewa. Są przecież zeznania.
Wójt ponownie umorzył sprawę. Krewny znowu się odwołał. Takie błędne koło trwało kilka lat. Były odwołania i kolejne umorzenia. Aż sprawę w swoje ręce postanowili wziąć mieszkańcy wsi. Złożyli się na adwokata dla małżeństwa D. Ten napisał skargę do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie.