W ciągu ostatnich dwóch tygodni nieznani hakerzy dokonali widowiskowych włamań. Jako pierwsze ich ofiarą padło brytyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, gdzie dostali się do poczty elektronicznej. Wydostano stamtąd urzędowy projekt o nazwie „Integrity Initiative" wspierania dziennikarzy i blogerów, niechętnie odnoszących się do Rosji Putina.
SHUT DOWN ADMINISTRACJI
– Ten zawinił, komu korzyść – za pomocą starorzymskiej zasady prawnej uchylił się od odpowiedzi jeden z rosyjskich ekspertów od technologii internetowych, pytany o to, kto mógł dokonać tego hakerskiego ataku.
Ślady prowadzą jednak do Moskwy, gdzie po śmierci w listopadzie dowódcy wywiadu wojskowego GRU, generała Igora Korobowa, na czele tej instytucji stanął wiceadmirał Igor Kostiukow. Podobna aktywizacja rosyjskiego wywiadu wojskowego nastąpiła, gdy sam Korobow obejmował w nim dowództwo w styczniu 2016 roku. Wtedy w sieci pojawił się wirus „NotPetya", który zaatakował kilka tysięcy firm w kilkunastu krajach.
Kilka dni temu zaś Unia Europejska przyznała, że ktoś włamał się do poczty unijnej dyplomacji. W rezultacie opublikowano ponad tysiąc zaszyfrowanych depesz dotyczących ocen polityki Donalda Trumpa, rozmów o i z Ukrainą czy wewnątrzeuropejskich problemów. Początkowo podejrzewano, że włamania dokonano poprzez zarażenie wirusem poczty dyplomatów Unii Europejskiej na Cyprze. Później specjaliści doszli do wniosku, że włamywacze dostali się do depesz nie poprzez unijne serwery, ale kanały łączności. „New York Times" sugeruje, że nie był to jednorazowy atak, lecz długotrwałe podglądanie.
Na szczęście dla unijnej dyplomacji hakerzy nie ukradli (czy może – nie opublikowali) depesz najpilniej strzeżonych, a oznaczonych jako „Secret" i „Top Secret". W przeciwieństwie do ataku na brytyjski Foreign Office, Unię zaatakowali podobno nie Rosjanie, ale Chińczycy.