Z nieba leje się żar. Na prowizorycznie skleconych stoiskach lądują soczyste melony, oliwki i świeże figi. Zakurzone, zaśmiecone ulice w mig zapełniają się ludźmi. Z wypłowiałych plakatów na turkusowych okiennicach spoglądają zacięte twarze zabitych islamskich chłopaków z karabinami z drewna, w które przezornie wyposażony jest niemal każdy palestyński zakład fotograficzny. Szahid – islamski męczennik na plakacie – powinien mieć w ręku broń.
Betlejem to miasto za murem. Przy checkpoincie – punkcie granicznym – ogromne graffiti: izraelski lew (po hebrajsku: ariel) rozszarpuje palestyńskiego orła. To rzecz jasna przesada. Uzbrojeni po zęby szahidzi na plakatach nie wyglądają jak potulne baranki. Ale od kilku lat każda ze stron stara się na arenie międzynarodowej pokazać jako ta bardziej krzywdzona. – Od 1948 roku najważniejszym bogactwem młodziutkiego państwa izraelskiego była martyrologia – opowiada żydowski dziennikarz Richard Ben Cramer. – To bogactwo przysporzyło mu sympatii świata. Dziś o podobną sympatię zabiegają Arabowie.
– Dla Żydów każdy z nas jest terrorystą. Nie patrzą na to, że nie jesteśmy wyznawcami Allaha! Skazali nas na życie w klatce – narzekają palestyńscy chrześcijanie. A patriarcha Jerozolimy wspiera ich słowami: – Chcąc żyć w Ziemi Świętej, musicie przyzwyczaić się do cierpienia i do życia w trudnych warunkach. Nie ma innego wyjścia.
Na betonowym murze ktoś napisał po polsku: „Palestyno, stoimy za tobą murem”. Tuż obok angielskie graffiti: „Mur przynosi wstyd nam wszystkim”, a jeszcze dalej kolorowy napis po angielsku „Chcę z powrotem moją piłkę. Dzięki”.
Betlehem to po hebrajsku Dom Chleba, a po arabsku Dom Mięsa. Od kilkunastu lat obowiązuje to drugie tłumaczenie. W miasteczku jeszcze 60 lat temu ok. 80 procent mieszkańców było chrześcijanami. Dziś żyjących tu budzi potężny głos muezina. Nad kamiennymi domami dominują minarety aż 86 meczetów. Muzułmanie w Betlejem i przyklejonych doń Beit Dżala i Beit Sahur stanowią dziś 85 procent ludności. Chrześcijan zostało około 10 tys. Władze Izraela nie utrudniają nikomu wyjazdu. Izraelscy żołnierze nie zwracają uwagi na to, czy jesteś muzułmaninem, czy chrześcijaninem. Arab to Arab. Zawsze to jeden Palestyńczyk, który zwalnia miejsce.