Europoseł PIS Konrad Szymański złożył w jej sprawie na początku listopada interpelację do Komisji Europejskiej. Zaapelował również do premiera Donalda Tuska o aktywniejsze i bardziej zdecydowane działania polskich służb konsularnych w Niemczech wobec praktyk dyskryminujących Polaków. Jego zdaniem jednym z najbardziej jaskrawych przykładów jest przebieg procesu oraz sankcje, jakie spotkały Annę L.
[srodtytul]„W Niemczech mówimy tylko po niemiecku” [/srodtytul]
We wrześniu ubiegłego roku Jugendamt wnioskował do sądu o odebranie Polce 5-letniego wówczas syna oraz dwóch córek (3 latka i 1 rok), zarzucając jej alkoholizm. Stało się to cztery miesiące po tym, jak policja zatrzymała ją nietrzeźwą na ulicy.
- Sąd w Offenbach, przychylając się do tego wniosku, nie wziął pod uwagę faktu, że był to jednorazowy incydent — mówi „Rz” Joanna Prestigiacomo, adwokat Anny L. — Świadczył o tym szereg dokumentów medycznych oraz zeznania licznych świadków, w tym pracowników Sozialamtu, że to bezzasadny zarzut, a matka prawidłowo opiekuje się dziećmi. W postępowaniu sądowym kobiecie, znającej słabo niemiecki, odmówiono prawa do zbadania przez polskiego psychologa. Tymczasem, jak twierdzi adwokat Anny L., Jugendamt przymusza ją do kontaktów z dziećmi w tym właśnie języku. — Jeśli 6-letnie dziecko zwraca się do matki: „jesteśmy w Niemczech więc musimy mówić po niemiecku” to nie mam wątpliwości, że ktoś musiał mu to wbić do głowy — mówi mec. Prestigiacomo.
Choć spotkania ze wszystkimi dziećmi ograniczono sądownie do dwóch godzin tygodniowo, to dwuletniej dziś Julii matka nie widziała przez rok. — Odwiedziny zawieszono, bo według urzędników Jugendamtu, spotkania z matką powodują złe reakcje — mówi adw. Joanna Prestigiacomo. — Było to znów możliwe dopiero, gdy moja klientka zagroziła, że zorganizuje przed urzędem strajk głodowy.