Wstępne obliczenia pokazują, że co czwarty Flamand głosował na partię nacjonalistyczną NVA, która opowiada się za stopniowym rozpadem Belgii. Na jej czele stoi znany z kontrowersyjnych wypowiedzi, niezwykle medialny Bart De Wever. Zasłynął hasłem: „Pozwólcie Belgii wyparować”. W wyborach w 2007 roku głosował na niego tylko co 20. Flamand. De Wever zyskał na spadku popularności chadeków, których premier Yves Leterme już kilkakrotnie podawał się do dymisji i nie był w stanie doprowadzić do reformy państwa. Kilka godzin po zamknięciu lokali wyborczych De Wever był trochę bardziej ugodowy. – Trzeba budować mosty – powiedział.
Na sukcesie NVA stracił skrajnie prawicowy Vlaams Belang (Interes Flamandzki). Głosząca hasła rasistowskie partia zmniejszyła swój stan posiadania w parlamencie. Kluczowy będzie ostateczny podział głosów i suma, którą uzyskały trzy flamandzkie partie dążące do podziału Belgii: NVA, Vlaams Belang i Lista Dedeckera. – Jeśli będą miały większość we flamandzkiej części parlamentu federalnego, to zablokują każdą niekorzystną dla nich reformę państwa – mówi „Rz” Bart Maddens, politolog z flamandzkiego uniwersytetu w Leuven. O frekwencję nikt się nie martwi, bo w Belgii głosowanie jest obowiązkowe.
Podczas gdy na północy kraju doszło do wyborczej rewolucji, to na południu sytuacja pozostaje bez zmian. W Walonii znów zwyciężyła opowiadająca się za silnym państwem federalnym Partia Socjalistyczna, przed liberałami i chadekami. I właśnie lider lewicy typowany jest przez wielu na nowego szefa rządu Belgii.
Elio di Rupo byłby pierwszym od dekad premierem nie-Flamandem i pierwszym, który nie mówi perfekcyjnie w obu językach – niderlandzkim posługuje się słabo. Belgia jest wprawdzie krajem niezwykle otwartym na imigrantów i tolerancyjnym wobec mniejszości seksualnych, jednak powierzenie kierowania rządem synowi biednych włoskich imigrantów i otwarcie deklarującemu swe upodobania gejowi byłoby sensacją.
Od czasów II wojny światowej frankofoński polityk nigdy nie stał na czele rządu, bo nie pozwala na to arytmetyka. Premierem zostaje zawsze szef największego ugrupowania. A ponieważ na listy flamandzkie głosuje ponad 60 procent wyborców, a na francuskojęzyczne niespełna 40 procent, to rząd tworzył zwycięzca wyborów we Flandrii. Tym razem sytuacja jest szczególna. – NVA nie ma siostrzanej partii po drugiej stronie. A niepisana tradycja mówi, że do rządu wchodzą rodziny wyborcze: na przykład chadecy z Flandrii z chadekami z Walonii – tłumaczy Regis Dandoy, politolog uniwersytetu ULB w Brukseli. – Kierując się tą logiką, NVA jako rodzina niekompletna będzie po tych wyborach dopiero na czwartym miejscu – zauważa ekspert.