Utopieni w śmieciach

Północ 31 grudnia 2011 r. oznaczała dla mieszkańców miasta Meksyk nie tylko początek nowego roku. To był również moment zamknięcia największego na świecie wysypiska śmieci – Bordo Poniente. I początek „śmieciowej” powodzi

Publikacja: 14.01.2012 00:01

Utopieni w śmieciach

Foto: Fotorzepa, Piotr Wittman Piotr Wittman

Red

Tekst ukazał się w

tygodniku Przekrój

9 stycznia 2012

Marcelo Ebrard, burmistrz meksykańskiej stolicy, ogłaszając w drugiej połowie grudnia decyzję o zamknięciu Bordo Poniente, nazwał ją „historyczną". W perspektywie kilkunastu miesięcy ma ona doprowadzić do przekształcenia jednego z najbardziej zanieczyszczonych miast na świecie w najbardziej „zieloną" metropolię. Jeśli nie globu, to przynajmniej Ameryki Łacińskiej. Ebrard z Partii Rewolucji Demokratycznej (PRD) faktycznie ma szansę przejść do historii. Ale jako ten, który zagrzebie metropolię w górze śmieci. Powód? Władze miasta zamykając wysypisko, zapomniały zadbać o alternatywne miejsca składowania odpadów. Banalne? A jednak...

Tuż przed Nowym Rokiem okazało się, że negocjacje z operatorami wysypisk w innych miejscowościach ciągle trwają. A obietnice firm, które miały przyjmować i spalać część śmieci, okazały się planami dotyczącymi dalekiej przyszłości, a nie najbliższych dni. W efekcie śmieci z miasta Meksyk po prostu nie są wywożone i coraz grubszą warstwą pokrywają ulice – bez wyjątku – ekskluzywnej dzielnicy Coyoacán, cieszącego się złą sławą Tepito i nawet obleganego codziennie przez tłumy turystów historycznego centrum.

Biorąc pod uwagę liczbę mieszkańców (ok. 25 mln) i gęstość zaludnienia (pierwsze miejsce na świecie), łatwo przewidzieć, że „śmieciowy" problem błyskawicznie osiągnął apokaliptyczną skalę. Miasto Meksyk to jedna z największych metropolii na świecie. Dziennie produkuje prawie 13 tys. ton śmieci. Połowa tego trafiała dotychczas na Bordo Poniente, wysypisko wielkości 300 boisk piłkarskich, założone w 1985 r. w miejscu, gdzie w czasach Kolumba było jezioro. Obecnie głębokość jeziora odpadków w niektórych miejscach dochodzi do 17 m. Mieszkańcy pobliskiej metropolii już biją na alarm, że niedługo ich miasto będzie wyglądało jak Bordo Poniente.

– Po podwórku mojego domu już nie da się przejść – skarży się w rozmowie z „Przekrojem" Irma Cruz, mieszkanka ekskluzywnej dzielnicy Polanco. – Jeśli czegoś z tym nie zrobią, to zacznę wyrzucać śmieci na ulicę, tak jak robią to inni – dodaje. – W stosach odpadów kotłują się roje karaluchów i hordy szczurów, a do tego co jakiś czas przewalają się przez nie watahy bezpańskich psów i kotów. Nie muszę dodawać, że wszystko tak śmierdzi, iż nie da się powstrzymać wymiotów – mówił Jose Vargas, mieszkaniec Condesa, dzielnicy studentów, dla Radia Digital 99. – Miasto Meksyk wygląda i pachnie, jakby przeszedł tu front jakiejś wojny – dodał.

Śmieciowe mrowisko

Z dnia na dzień stanęły trzy przedsiębiorstwa zbierające, wywożące i segregujące śmieci, które zatrudniają ok. 20 tys. osób. Z ulic meksykańskiej stolicy zniknęli charakterystyczni „pepenadores", piesi zbieracze odpadków, którzy codziennie za drobną opłatą zabierali śmieci sprzed domów, ładowali je na swoje wózki, następnie w określonych punktach miasta – na ciężarówki, które jechały na Bordo Poniente. Nikt ich nigdy nie policzył. Ale organizacje pozarządowe szacują liczbę „pepenadores" nawet na 10 tys. Miasto Meksyk, podobnie jak wiele innych gigantów w krajach rozwijających się, nigdy nie miało jednolitego systemu gospodarowania odpadami. Tutaj się nie wyrzuca śmieci do kontenerów, bo nikt by ich nie opróżnił.

Są dwa sposoby, by się ich pozbyć: o określonej porze w dzielnicy pojawia się śmieciarka, co nie znaczy, że zatrzymuje się przy domach. Należy ją dogonić i wrzucić na nią odpady. Inny sposób to zaczekać na jednego z „pepenadores", który za drobny napiwek zabierze nasze śmieci. – Zamknięcie Bordo Poniente to dla wszystkich tych ludzi tragedia. To tak, jakby zamknąć mrówkom mrowisko. Dla nich to nie było po prostu wysypisko, ale miejsce pracy i dom. To był ich cały świat – tłumaczy w rozmowie z „Przekrojem" Luis Rojas, szef jednej z trzech firm, które dotychczas wywoziły śmieci. – Co mają teraz zrobić? Przekwalifikować się? Zacząć kraść? Napadać na turystów? – pyta retorycznie.

Spadkobiercy Króla Śmieci

Zamknięcie Bordo Poniente to też problem dla trojga osób stojących na czele firm, które zajmują się oczyszczaniem miasta – Luisa Rojasa, Pabla Télleza i Guillerminy de la Torre. Słowo „firma" w tym przypadku jest nieco mylące. Bardziej właściwe byłoby „gang". Tych troje podzieliło lukratywny biznes śmieciowy w 1987 r. Po śmierci Rafaela Gutiérreza Moreno – człowieka, który według legendy urodził się na wysypisku i pod koniec lat 50. ubiegłego wieku, dzięki bezwzględnym zabójstwom, zastraszaniu i przekupstwom, przejął kontrolę nad gospodarką odpadami miasta Meksyk, która do tamtej pory funkcjonowała „na dziko".

Moreno zdawał sobie sprawę, że można na śmieciach zbić fortunę. Jego imię wkrótce stało się synonimem bogacza, legendarna była też ekstrawagancja Króla Śmieci. Podobno przymusowo wysiedlił rolników z Iztapalapy (obecnie jedna z 16 dzielnic Dystryktu Federalnego), żeby... zbudować tam osiedla dla swoich „pepenadores". Popisując się dyskusyjnym gustem, oprawił sobie przednie zęby brylantami. Stał się tak potężny, że rządząca wówczas w Meksyku Partia Rewolucyjno-Instytucjonalna (PRI) zaproponowała mu miejsce na listach wyborczych. Król Śmieci bez problemu został deputowanym. W 1987 r., kiedy został zamordowany przez jedną z kochanek, wybuchła krwawa wojna między wdową po Moreno a zbuntowanymi kapitanami. Był to pierwszy w historii moment, kiedy władze metropolii odważyły się wmieszać do gospodarki śmieciowej. Dzięki mediacji i groźbom użycia wojska burmistrz skłonił strony do zawarcia pokoju.

Okazało się, że pieniędzy uzyskiwanych z opłat za wywóz śmieci, nawozy i materiały budowlane odzyskiwane z odpadów wystarczy dla trzech gangów. Według nieoficjalnych szacunków „firmy" zarabiają około 160 mln pesos (czyli 40 mln zł) rocznie. Troje śmieciowych książąt, którzy są w stanie zmobilizować kilkanaście tysięcy zbieraczy, raczej nie przyjmie takiego ciosu po kieszeni z pokorą.

W ostatnich dniach Bordo Poniente wygląda jeszcze bardziej złowrogo niż zazwyczaj. Wszystko przez – nomen omen – martwą ciszę. Apokaliptycznego krajobrazu nie ożywiają wędrujący śmieciarze. Sztywnego od gazów gnilnych powietrza nad 76 milionami ton odpadów zgromadzonych od połowy lat 80. ubiegłego wieku nie porusza żadna ciężarówka ani spycharka. Największe na świecie wysypisko jakby umarło. A może tylko przyczaiło się na chwilę, żeby pochłonąć miasto Meksyk, jak szepczą między sobą „pepenadores".

Tekst ukazał się w

tygodniku Przekrój

Pozostało 99% artykułu
Społeczeństwo
„Niepokojąca” tajemnica. Ani gubernator, ani FBI nie wiedzą, kto steruje dronami nad New Jersey
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Społeczeństwo
Właściciele najstarszej oprocentowanej obligacji świata odebrali odsetki. „Jeśli masz jedną na strychu, to nadal wypłacamy”
Społeczeństwo
Gwałtownie rośnie liczba przypadków choroby, która zabija dzieci w Afryce
Społeczeństwo
Sondaż: Którym zagranicznym politykom ufają Ukraińcy? Zmiana na prowadzeniu
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Społeczeństwo
Antypolska nagonka w Rosji. Wypraszają konsulat, teraz niszczą cmentarze żołnierzy AK