Premier Wen Jiabao ostrzegł w periodyku "Qiushi" przeznaczonym dla partyjnych kadr, że korupcja to największe zagrożenie dla partii rządzącej. Szef rządu powtórzył swój wygłoszony w marcu apel o większą przejrzystość władzy. Dotychczas podejmowane wysiłki w walce z korupcją nie przynoszą bowiem spodziewanych efektów.
Skala patologii osiągnęła bezprecedensowe rozmiary. W błyskawicznie rozwijających się Chinach urzędnicy na każdym szczeblu mają możliwość czerpania ogromnych zysków z łapówek i defraudowania gigantycznych funduszy. Wielu korzysta z okazji. -
Społeczeństwo jest przekonane, że korupcja pleni się na wszystkich szczeblach władzy. Ludzie są coraz bardziej wzburzeni. Dla Komunistycznej Partii Chin, na której opiera się cały system władzy to ogromy problem - mówi "Rz" dr Hongyi Lai, ekspert z Uniwersytetu w Nottingham. Władze od kilku lat próbują pokazać, że nie przymykają oka na patologie, nawet jeśli nadużycia popełniają prominentni politycy. Dowodem ma być dochodzenie wobec partyjnego dygnitarza Bo Xilaia, który w połowie marca stracił stanowisko pierwszego sekretarza aglomeracji przemysłowej Czungcing. Kilka tygodni później 61-letni polityk, murowany kandydat do rządzącego krajem dziewięcioosobowego Komitetu Stałego politbiura, został pozbawiony wszystkich stanowisk. Oskarżono go o złamanie partyjnej dyscypliny, a jego żonę Gu Kailai o współudział w morderstwie brytyjskiego biznesmena Neila Heywooda.
Agencja Reuters powołując się na źródła zbliżone do śledztwa twierdzi, że pani Gu próbowała przy pomocy Brytyjczyka przemycić za granicę ogromną kwotę pieniędzy . Kiedy biznesmen zażądał za pośrednictwo większego wynagrodzenia doszło do kłótni, a gdy zagroził ujawnieniem sprawy, został otruty. Przez kilka miesięcy wpływowa rodzina pozostawała bezkarna. W marcu pętla wokół niej zaczęła się jednak zaciskać. Na ostatniej konferencji prasowej przed aresztowaniem dygnitarza jeden z dziennikarzy zapytał go skąd miał pieniądze na wysłanie syna Bo Guagua do najbardziej elitarnych szkół w USA i Wielkiej Brytanii i kupienie mu Ferrari. Bo Xilai tłumaczył, że syn otrzymał stypendium, a informacje o jego bogactwie to kampania pomówień. Ale jak twierdzi chiński dziennikarz Jiang Weiping, który za krytyczne artykuły o rodzinie Bo spędził sześć lat w więzieniu, małżonkowie stworzyli zgrany duet czerpiący zyski ze swojej pozycji. Pani Gu prowadziła firmę konsultingową, która za dostęp biznesmenów do jej męża i jego współpracowników pobierała sowite opłaty. "Jego zadaniem było robienie kariery, a jej zarabianie pieniędzy" - mówi dziennikowi "Wall Street Journal" Jiang, który po odbyciu kary wyemigrował do Kanady.
- Gdyby władze dały większą wolność mediom w nagłaśnianiu takich przypadków zamiast karać dziennikarzy walka z korupcją byłaby skuteczniejsza - przyznaje Hongyi Lai.