Jeszcze kilka tygodni temu stanowisko polskich władz było o wiele bardziej stanowcze: Warszawa odrzucała automatyczny i trwały mechanizm podziału uchodźców, jaki postulowała Angela Merkel, a wraz z nią Komisja Europejska.
Co się stało?
– Sytuacja w ostatnich tygodniach odmieniła się radykalnie. Wcześniej mieliśmy do czynienia z kryzysem, teraz jest katastrofa, która dotyczy nie tylko Niemiec, ale całej Europy – tłumaczy „Rz" Rafał Trzaskowski, minister ds. europejskich. – Jeśli Polska nie wykaże się w takim momencie solidarnością, zagrożona będzie nie tylko strefa Schengen, ale też swoboda przemieszczania się osób i podejmowania pracy w Unii, a nawet Jednolity Rynek Europejski i swobodny przejazd ciężarówek przez granice. A więc podstawy integracji europejskiej. I nie jest to szantaż pod naszym adresem z czyjejkolwiek strony, tylko obiektywna analiza sytuacji – dodaje.
Zdaniem ministra Polska musi pomóc krajom zachodnim także po to, aby Bruksela przyszła nam z pomocą, jeśli ruszy fala uchodźców z Ukrainy.
W polskim obozie negocjacyjnym zdecydowano się na uelastycznienie naszego stanowiska, gdy się okazało, że Polska ma zbyt mało sojuszników w Radzie UE, aby zbudować blokującą mniejszość wobec postulatów Niemiec. Decyzje w tej sprawie będą przyjmowane kwalifikowaną większością głosów, nasz kraj nie ma tu prawa weta.
Jeszcze w lipcu polskie stanowisko, szczególnie gdy idzie o odrzucenie „automatycznego i trwałego" mechanizmu podziału uchodźców, podzielały w szczególności Francja i Hiszpania. To dzięki sojuszowi z tymi krajami udało się zablokować wówczas pomysły Merkel.