Rzeczpospolita: Wielkie korporacje międzynarodowe chcą walczyć o prawa mniejszości seksualnych na całym świecie. Mówi się, że klient homoseksualny to klient zamożniejszy, to prawda?
Bartosz Jaźwiński: Ale nie dlatego, że jest homoseksualny. Klient homoseksualny ma przecież takie same dochody jak klient heteroseksualny. Różnica polega na tym, że tacy klienci mają mniejsze obciążenia finansowe, w związku z tym więcej pieniędzy mogą przeznaczyć na zakup dóbr niekoniecznie niezbędnych do życia.
Bo nie mają dzieci?
Właśnie tak. Tacy klienci nie wydają pieniędzy na dzieci, nie muszą się zastanawiać na przykład nad przeprowadzką do większego mieszkania z dodatkowym pokojem dla syna czy córki. Ale dysponują większymi środkami niż inni nie tylko dlatego, że nie mają wydatków bieżących na dzieci – buty czy szkołę. Równie ważne jest to, że zupełnie inaczej gospodarują oszczędnościami. Nie myślą o tym, że dzieciom trzeba coś zostawić, kupić mieszkanie, wysłać na studia. Nie zastanawiają się nad zabezpieczeniem finansowym rodziny w razie utraty pracy czy choroby. Ktoś, kto nie ma dzieci i nie planuje ich mieć, inaczej zarządza swoimi finansami: może sobie pozwolić na droższy samochód, lepsze perfumy albo większy telewizor.
Skoro klient homoseksualny jest zamożniejszy i ma inne priorytety, to pewnie inaczej się do niego dociera poprzez reklamę?
Kampanie reklamowe skierowane do homoseksualistów prowadzi wiele międzynarodowych firm – na przykład Coca-Cola czy McDonald's – ale żadna z nich nie była realizowana w naszym kraju. W Polsce natomiast w jednej ze swoich kampanii do klientów homoseksualnych zwracał się LOT. Reklamowano przeloty do miast, w których tego rodzaju klienci mogą czuć się dobrze, bo tamtejsi mieszkańcy są ludźmi tolerancyjnymi.