Kilka sentencji wygłoszonych w tym roku przez polityków ma szansę wejść na dłużej do naszego języka. Niestety, najczęściej nie są to przemyślane polityczne bon moty, tylko efekty uboczne afer lub skandali.
[srodtytul]Ratujcie mnieee!!![/srodtytul]
Koszulki, gry internetowe, bijące rekordy popularności filmiki na YouTube – tę niezwykłą popularność zapewnił Janowi Rokicie piskliwy krzyk w samolocie Lufthansy. 10 lutego były lider PO został zatrzymany przez policję za awanturowanie się na pokładzie. Zaczęło się banalnie – od dyskusji ze stewardesą o to, gdzie położyć płaszcz. Kiedy policja przyjechała go uspokoić, krzyczał: „Ratujcie mnieeee, biją mnie Niemcy (...) Ratujcie mnie! Ratujcie mnie! Ratujcie mnieee!!! (...) Proszę państwa, jesteście Polakami, ratujcie mnie! (...)”.
Ale rodacy zamiast ratować, nagrali jego krzyki i przekazali je mediom, dzięki czemu jeszcze tego samego dnia Rokitę mogła usłyszeć cała Polska. W obronie męża stanęła posłanka PiS Nelli Rokita. Tłumaczyła: „Każdy, kto zna mojego męża, wie, że on nie lubi nawet dotykać obcych ludzi, a co dopiero ich popychać”. Kiedy policja zabrała go do aresztu, mówiła: „Zaczęłam ich wypytywać, czy mąż będzie mógł czytać książki i czy będzie miał do dyspozycji papier i coś do pisania. Wytłumaczyłam im, że to wystarczy, bo mąż jest intelektualistą”.
Nie wiadomo jeszcze, jak skończy się sprawa Jana Rokity, który opiera się przed zapłaceniem grzywny. Grozi mu więc pobyt w niemieckim więzieniu. Ale zwrot „Biją mnie Niemcy” trafi prawdopodobnie do zaktualizowanej wersji „Słownika polszczyzny politycznej po 1989 roku” (pierwsze wydanie kończy się na 2008 r.).