W „Układzie" dużo jest scen mocnych i drastycznych. Najbardziej porusza taka: naradzają się stary, umoczony w PRL szef prokuratury, równie doświadczony szef skarbówki i początkujący prokurator, który prowadzi śledztwo w sprawie rzekomych przekrętów młodych biznesmenów.
Młody prokurator, nieprzywykły do golonki z dzika i czystej wódki, nie jest w stanie dotrzymać kroku starym kompanom. Ma też wątpliwości, czy doszło do przekrętu i czy znajdą się dowody. Szef prokuratury mówi mu na to lekkim tonem: „O dowody się nie martw".
Słowo „układ" ma w polskim życiu publicznym miejsce szczególne. Jest politycznie nacechowane, po tym gdy na sztandary wyniósł je Jarosław Kaczyński, budując IV RP. Układ mieli stanowić – wedle teorii Kaczyńskiego – ludzie polityki, służb specjalnych, półświatka oraz biznesu decydujący o najważniejszych sprawach w kraju poza strukturami władzy.
Kaczyński, rządząc krajem przez dwa lata, układu nie znalazł. Zapewne dlatego, że wszechwładny układ po prostu nie istnieje, a lider PiS potrzebował politycznego hasła, aby – niczym wytrychem – tłumaczyć słabości polskiego państwa.
Nie zmienia to faktu, że mniejsze lub większe lokalne sitwy mają wpływ na sporą część obszarów naszego życia. I niejeden Polak – tak jak bohaterowie filmu Bugajskiego – ma w zderzeniu z nimi poczucie bezsiły.