Polski Internet nie tylko hejtowaniem stoi. Swoje lepsze oblicze ujawnia dzięki działającym od niedawna platformom crowdfundingowym, lub fundreisingowym, czyli internetowym stronom popularyzującym akcje oparte na społecznym finansowaniu. Propagowanie przez nie projektów zgłaszanych przez twórców, podróżników, projektantów, konstruktorów, naukowców czy społeczników sprawia, że w sieci znajdują się ludzie gotowi na dorzucenie do kapelusza marzycieli choć paru złotych na wcielenie marzeń w życie. Takich rodzimych platform jest już kilka.
Się ma - się da
Zasady działania portali crowdfundingowych są proste: trzeba zgłosić swoją ideę, opisać ją dokładnie, określić koszty. I teraz nasz pomysł będzie już weryfikował świat sieci. Jeśli odwiedzający platformę społecznego finansowania, której zawierzyliśmy swoją wyśnioną koncepcję działania, uznają, że warto nas wesprzeć, przekażą swój datek na realizację celu. Pomysłodawca może stosować metody zachęty, oferując mniejsze lub większe nagrody – w zależności od wysokości przelewu. Może to być więc możliwość współuczestnictwa w przedsięwzięciu lub tylko symboliczne podziękowanie w postaci przekazania nagrań z podróży, ofiarowanie pamiątkowej koszulki, płyty rejestrującej zdarzenie, podarowanie egzemplarza książki. Zbierających zadowalają nawet naprawdę groszowe wpłaty, bo one w rezultacie złożyć się mogą na tysiące, jeśli znajdzie się wielu prywatnych sponsorów.
Ogłoszenia opisujące projekty mają precyzyjnie wyznaczoną żywotność, ich czas się kończy w określonym terminie bez względu na to, czy nie zebrały ani grosza, czy przekroczyły wielokrotnie potrzebną kwotę. Każdy anons opatrzony jest licznikiem z informacją o liczbie dni do końca zbiórki, o stanie zgromadzonych już zasobów i procentowym wynikiem realizacji. Jeśli nie udaje się przekonać internautów do wsparcia pomysłu i nie osiągnie on oczekiwanego dofinansowania, wpłacone pieniądze wracają do darczyńców. Natomiast autor zakończonego powodzeniem działania nie traci żadnych praw jako twórca. Sam decyduje, jak potoczą się dalej losy jego zmaterializowanego tworu.
Każdy może zostać fundatorem i zmienić życie nie tylko samemu autorowi projektu. Czasem celem zainteresowani jesteśmy żywotnie jako społeczność. Świadczy o tym przykład sprzed kilku miesięcy: Zbigniew Bródka na olimpiadę zimową w Sochi wyjechał między innymi dzięki Polakpotrafi.pl, dając szczęście z medalu – i to niespodziewanie złotego – wielu kibicom z Polski.
Internetowa sałatka ziemniaczana
I w ten właśnie sposób dzieją się rzeczy, które wcześniej były niemożliwe. Nie każdy pomysł ma przecież szansę na granty, dotacje, państwowe dofinansowania, a przez platformy crowdfundingowe przechodzą czasem zupełnie szalone wizje. Rekordowy sukces w zbiórce odnieśli do tej pory twórcy gry planszowej „Pan Lodowego Ogrodu". Zebrali 125 tysięcy złotych na polskim portalu i 22 tysiące dolarów na amerykańskim, osiągając jednocześnie w kilka tygodni spektakularny sukces w postaci natychmiastowego wydania ich dzieła w Polsce i USA. Inni rekordziści to fani wydawanego przed laty w Polsce czasopisma o grach RPG. Postanowili oni wskrzesić swoją ukochaną gazetę z młodości. Uznali, że potrzeba im na to 25 tysięcy złotych. Zebrali cztery razy tyle. Jeszcze lepszą „przebitkę" miał projekt gry RPG „Bestie i Barbarzyńcy". Twórcy liczyli na 2 tysiące złotych, zebrali 20. Tylko jedną dobę zbierała pieniądze na swój teledysk młoda aktorka Karolina Czarnecka, wykonawczyni brawurowego wykonania piosenki „Hera, koka, hasz, LSD" na wrocławskim Przeglądzie Piosenki Aktorskiej. W historii nabierającej dopiero rozpędu polskiej internetowej zrzuty odnotowuje się sukcesy osiągnięte dzięki zainteresowaniu swoim przedsięwzięciem całej Polski, ale również i wąskiej społeczności: cztery razy więcej, niż było trzeba, zebrał student z Warszawy Maciej Jaśkowski, twórca systemu Lokaj, który sprawia, że studenci kilku uczelni z północnej Polski mogą spokojnie, bez nerwów i histerii ułożyć sobie plan zajęć za pomocą automatycznego programu.